czwartek, 25 grudnia 2014

Wspomnienia powigilijne o Tomaszu Beksińskim

Pisałam kiedyś recenzję książki o Beksińskich - ojcu Zdzisławie - artyście, światowej sławy malarzu oraz synu Tomaszu - genialnym dziennikarzu muzycznym, który właśnie we Wigilię 1999 roku (15 rocznica) popełnił samobójstwo - za trzecim razem skutecznie... "Beksińscy. Portret podwójny" - dla przypomnienia. Dziś chciałabym przytoczyć świetny artykuł, zawierający wspomnienia o Tomaszu Beksińskim, postaci kontrowersyjnej ale ciekawej, nietuzinkowej...
Uwielbiał chińszczyznę, coca colę, Jamesa Bonda, horrory i Monty Pythona. Kochał rock progresywny i muzykę gotycką. Był dziennikarzem muzycznym, prezenterem radiowym, tłumaczem i autorem tekstów. Od jego samobójczej śmierci, którą zapowiedział na łamach popularnego pisma, mija właśnie piętnaście lat - pisze Paweł Piotrowicz, autor artykułu - "Polscy dziennikarze muzyczni. Tomasz Beksiński: wspomnienia z otwartej krypty".

Tomasz Beksiński we wspomnieniach przyjaciół i znajomych.
Przestał oddychać w wigilię Świąt Bożego Narodzenia 1999 roku, po zażyciu ogromnej ilości środków psychotropowych. Była to już jego trzecia próba samobójcza, tym, razem udana. Wcześniej żegnał się zarówno ze słuchaczami Trójki, jak i z czytelnikami miesięcznika "Tylko Rock" – w wyjątkowo gorzkim felietonie "Fin de siecle", napisanym jak zwykle pod szyldem "Opowieści z krypty", krytycznie podsumował współczesną kulturę masową i rzeczywistość, wymieniając też te rzeczy, dla których warto było żyć. "Wszystkie te chwile przepadną w czasie, jak łzy w deszczu. Pora umierać. Tomasz Beksiński (1958-1999)". Kilka dni później odszedł.
- Tomek obrósł pewnym mitem – mówi Wiesław Weiss, redaktor naczelny pisma "Teraz Rock", a przed laty "Tylko Rock". – Wszyscy powtarzają sobie różne historie na jego temat, ale osoby, które go naprawdę dobrze znały, jak ja, wiedzą, że Tomek to nie tylko Monty Python, James Bond, wampiry i horrory wytwórni Hammer. Tomek to znacznie więcej – dodaje.
I rzeczywiście… Ze wszystkich artykułów wysuwa się obraz człowieka, dziennikarza, tłumacza, autora tekstów i prezentera radiowego, prowadzącego takie audycje jak "Romantycy muzyki rockowej", Muzyczna poczta UKF" i "Trójka pod księżycem". Wrażliwego i arcyinteligentnego wiecznego chłopca, urodzonego w Sanoku syna Zdzisława Beksińskiego (1929-2005), wspaniałego malarza, grafika, rzeźbiarza i rysownika.
Ale o tym już przecież wiemy. Bo o Tomaszu Beksińskim powiedziano i napisano już chyba wszystko, także o jego życiu prywatnym – na przestrzeni lat docierały do nas najprzeróżniejsze opowieści, fakty i plotki. Jaki był naprawdę? Tego nie sposób oddać za pomocą jednego, nawet bardzo długiego artykułu. Ale można spróbować rzucić na to życie trochę nowego światła, rozmawiając z jego przyjaciółmi i znajomymi – osobami, które znały go na pewno lepiej niż tysiące czytelników i słuchaczy.

Podziw pozostał, choć nie zawsze będzie to laurka.

Dusza, która gasła

Leszek Rakowski, przyjaciel Tomka Beksińskiego, współtwórca i współorganizator festiwalu Castle Party w Bolkowie, twórca i basista zespołu Fading Colours, dostrzega w osobowości dziennikarza pewną dychotomię.
– Był niezwykle ciepłym człowiekiem, bez przerwy się śmiejącym, obdarzonym bardzo bliskim mi montypythonowskim poczuciem humoru. Z drugiej strony, nie uznawał żadnych kompromisów i nie miał w sobie nic z dyplomaty. Jeśli kogoś nie lubił, nie utrzymywał z nim kontaktów. Zupełnie nie zależało mu na poklasku czy na popularności. Przeciwnie, rozpoznawalność go krępowała.
Jako przykład Rakowski podaje sytuację z jednej z edycji Castle Party. – Tomek, choć przyczynił się do stworzenia mocnej sceny gotyckiej w Polsce, na festiwalu zjawił się tylko raz. Na więcej nie miał ochoty. Strasznie go drażniło, że cały czas ktoś coś od niego chciał, czy to porozmawiać, czy zrobić sobie zdjęcie. On nie lubił być na widoku ani nie chciał wykorzystywać swojej pozycji do celebryckich celów. Prawdopodobnie 99 procent populacji zachowałoby się inaczej.
- To był dusza człowiek – dodaje. – Ale potrzebował energii otoczenia: życzliwych mu znajomych, przyjaciół, a przede wszystkim odwzajemnionej miłości, by nie zagłębiać się zanadto w siebie. Gdy tego brakowało, momentalnie gasł.

Scena efektownej śmierci

Muzyk po raz pierwszy raz zetknął się z Beksińskim, gdy ten, jako doradca wytwórni SPV Poland, optował, by wydała debiutancką płytę Fading Colours. – Bardzo mu się spodobała nasza demówka, nagrana jeszcze pod szyldem Bruno the Questionable. Po przeprowadzce do Warszawy poznałem Tomka bliżej. Polubiliśmy się, a potem zaprzyjaźniliśmy. Napisał dla nas niemal wszystkie teksty na płytę "I`m Scared of.." i spędził z nami naprawdę długi czas w studio podczas jej nagrywania.
Rakowski, zapytany, jak ta przyjaźń wyglądała "od kuchni", zwraca uwagę na swoiste rytuały, jakie się z nią wiązały. – Spotykaliśmy się co tydzień w niedzielę u niego w domu, razem z moją ówczesną żoną Kasią, wokalistką Fading Colours. Tomek tłumaczył filmy, więc miał nowości wcześniej. Ale nie tylko je oglądaliśmy. Uwielbiał pokazywać nam sceny efektownych ekranowych śmierci, które nazywał kasacjami. Kochał to słowo i barwnie o tych kasacjach opowiadał.
Wokalistka zespołu Katarzyna Rakowska Smoczyńska, znana jako De Coy, pamięta nawet, że Tomasz Beksiński potrafił klękać przed telewizorem, patrząc na przygotowane przez siebie kolaże z wybuchami. – Był nimi absolutnie zafascynowany. A gdy puszczał nam filmy, potrafił je cofać dziesięć razy i zwracać uwagę na najmniejsze detale. "Zobacz, tu na jego zegarku jest jedenasta, a zaraz w tej samej scenie ma trzynastą", mówił na przykład. Przez to rozbieranie wszystkiego na czynniki pierwsze oglądanie z nim filmów było naprawdę straszne. Jeden z kolegów, którego wzięliśmy na taki seans, Arek z Pornografii, był tak znudzony, że uciął sobie w końcu drzemkę. Tomek więcej go nie zaprosił.

Obiady z napalmem, "chili" nie dla każdego

Beksiński, Rakowski i Rakowska Smoczyńska, mniej więcej raz na miesiąc wybierali się do restauracji Pekin na jego ulubioną chińszczyznę. – Zapraszał nas i oczywiście stawiał – wspomina wokalistka. – Twierdził, że stać go bardziej niż mnie czy męża. Zresztą, zawsze był niezwykle szczodry. Pieniędzy nie trzymał w banku, lecz w domu. Gdy zdarzyło się, że nie miałam za co wrócić taksówką do domu, otworzył szufladę, w której leżało 20 tysięcy złotych. Mówił: "Weź sobie, ile trzeba. Jest 20 tysięcy, więc na taksówkę ci starczy".
Wspomniane obiady w Pekinie wokalistka opisuje jako jedyny w swoim rodzaju spektakl. – Tomek zamawiał ostrą potrawę, na przykład kurczaka z orzechami, prosząc kelnera o przyniesienie "napalmu". Za pierwszym razem zrobiłam wielkie oczy, bo nie miałam pojęcia, o co chodzi. A okazało się, że to takie chińskie chili, piekielnie ostre. Potem, na oczach kelnerów, wlewał całą butelkę do swojego dania i zaczynał je jeść… Czasem prosił o drugą. Cała obsługa Pekinu stawała wokół Tomka, patrząc, czy da radę. A on dawał. Jedząc, pocił się i robił czerwony na twarzy, ale miał minę człowieka wniebowziętego. Mówił wtedy: "Świetnie wchodzi, jeszcze lepiej będzie wychodzić". Zjadał do ostatniego okruszka, co obsługa nagradzała oklaskami.

Nie dla show, lecz dla siebie

- Tomek nie znosił zapachu papierosów, dostawał od niego dosłownie szału – mówi jego przyjaciółka Anja Orthodox, wokalistka grupy Closterkeller. – Ja mam podobnie, choć nie do tego stopnia. Wiele godzin spędziliśmy, złorzecząc na palaczy i używając w stosunku do nich najbardziej nawet perfidnych epitetów.
Anja podkreśla, że dobrze się z Beksińskim dogadywała, mimo że nie zawsze zgadzała. – Był cholerykiem, jak ja, potrafił się jednak zachować pod wpływem impulsu zupełnie nieszablonowo i zaskakująco. Raz wsiadłam z nim do windy. Za nami wszedł ktoś, kto właśnie zgasił przed chwilą papierosa i wypuścił w środku ostatniego macha. Tomek odwrócił się na pięcie, wziął mnie za rękę i wyszedł, demonstracyjnie stwierdzając na cały głos: "Tutaj tak śmierdzi, że możemy nie dojechać na górę!". Narobił temu palaczowi obciachu.
Na wielu zdjęciach można zobaczyć Beksińskiego ubranego w charakterystyczną wampirzą pelerynę. – Uszył ją sobie u krawca, na miarę – wspomina Anja. – Była piękna, zamaszysta, podbita pod spodem czerwonym materiałem. Mam ją do tej pory, kilkakrotnie w niej występowałam. Tomek przyznał mi się, że kilka razy przeleciał w niej schodami od dołu do góry, wcześniej podkolorowując sobie oczy i zakładając wampirze zęby. Ale nie robił tego dla show, lecz dla siebie.
- Spytałam go kiedyś, dlaczego nie śpi w takim razie w trumnie. Odpowiedział: "Dwa razy przymierzyłem się w zakładzie pogrzebowym, ale okazało się, że jest strasznie niewygodnie". Pytałam też, jak on, człowiek tak inteligentny, o tak wyrobionym muzycznym i literackim smaku, może oglądać taki kicz jak horrory wytwórni Hammer. Mówił, że właśnie ten kicz najbardziej kocha.

Grymas naburmuszonego nastolatka

Wojciech Szemis, jeden z najbardziej znanych w Polsce dystrybutorów wzmacniaczy lampowych, poznał Tomka jako nastolatek, mieszkający, podobnie jak on, w bloku przy ulicy Wałbrzyskiej w Warszawie. – Poznaliśmy się w windzie – śmieje się. – Mimo że był starszy o dziesięć lat, od razu się polubiliśmy.
- Tomek mieszkał na najwyższym piętrze, a ja na trzecim, tyle że w bloku obok. Dwa piętra wyżej niż ja mieszkali jego rodzice – tłumaczy. – Niemal codziennie chodził do nich na śniadanie. Jako że późno wstawał, jadał je w porze obiadu, koło godziny 13.00 czy 13.30. Widywałem go maszerującego do rodziców z taką punktualnością, że można było zegarek nastawiać. Jeśli nie szedł, wiadomo było, że gdzieś wyjechał. Pytamy Wojciecha, jak zapamiętał Beksińskiego z tych pierwszy lat ich znajomości. – Początkowo, gdy się znaliśmy słabiej, moją uwagę zwracała dość mroczna twarz i kilka okrągłych znaczków na kurtce, Joy Division, Depeche Mode... Okazał się jednak niesamowicie otwarty i ufny, przynajmniej względem mnie. Miał grymas naburmuszonego nastolatka i podobną mentalność. Lubił dowcipkować i dokuczać, ale robił to z niezwykłym wdziękiem. Gdy nas odwiedzał, drażnił moją mamę, opowiadając prowokacyjne dowcipy, zarówno polityczne, jak i na temat Jana Pawła II. Mama mimo to się śmiała.
- Tomek genialnie opowiadał kawały, całym sobą, nie sposób było się nie śmiać – potwierdza De Coy - W ogóle był duszą towarzystwa.

Lektorzy go przeklinali

Powszechnie znana była niechęć Tomasza Beksińskiego do komputerów. Nigdy się do nich nie przekonał, w przeciwieństwie do ojca Zdzisława, który w późnym okresie swojej twórczości tworzył grafiki niemal wyłącznie przy ich pomocy.
- Tomek zawsze pisał na maszynie – przypomina Wojciech Szemis. – A że pisał szybko, zasuwając na niej jak z karabinu, od czasu do czasu wypadała mu jakaś literka. Wtedy dzwonił do mnie, prosząc, bym zawiózł go na Wilczą, do dziadunia, który mu te literki lutował. Ta maszyna była strasznie dla niego ważna, nawet jeśli sto razy musiał ją reperować. Nie kupiłby żadnej innej.
- Lektorzy, przyznaję, czasem go przez tę maszynę przeklinali – wspomina dziennikarz i tłumacz Daniel Wyszogrodzki. – W tamtych czasach jeden przekład można było legalnie sprzedać w kilku miejscach. Sam tak robiłem. Tłumaczyło się dla jednej telewizji, a potem inna, wiedząc, że tekst jest gotowy, kupowała go na nowo. Trzeba było po prostu go wydrukować. Tomek nie posiadał komputera, robił więc kserokopie. I taka kserokopia z kserokopii za piątym razem była mało czytelna. Nic dziwnego, że lektorzy się wściekali.

Wzorzec przeciwny do ojca

Daniel Wyszogrodzki poznał Beksińskiego najpierw jako dziennikarza, gdy w latach osiemdziesiątych obaj pisali do "Magazynu Muzycznego". – Nasze zainteresowania muzyczne zupełnie się nie pokrywały, ale to nie przeszkadzało nam się lubić. Nie byłem z nim jednak blisko zaprzyjaźniony. Po latach wpadłem na niego w ITI Film Studio, dla którego tłumaczyłem filmy. On również był tłumaczem.
Jak wspomina, kilka filmów zrobili razem. – Tomek nie rymował. Nie chciał, nie brał się za to. Mówił, że się na poezji nie zna. Gdy dostał do tłumaczenia "The Rutles: All You Need Is Cash", parodię The Beatles, skądinąd strasznie śmieszną, zaproponował, bym zajął się piosenkami, a on zostawi sobie dialogi. Fajnie to wyszło.
- Tomek, mając dobry filmowy gust, wybierał sobie do pracy takie filmy, dzięki którym wzmocniła się jego legenda wybitnego tłumacza – zauważa Wyszogrodzki. – Był dobry, ale na pewno nie najlepszy. Tłumaczył Monty Pythony, Bondy czy filmy z Clintem Eastwoodem. W tym Bondzie i Eastwoodzie, tak mi się wydaje, szukał zupełnie przeciwnego wzorca psychologicznego od pana Zdzisława Beksińskiego.

Kwestia gustu

Dziennikarz Grzegorz Brzozowicz, związany kiedyś z "Magazynem Muzycznym", również miał inne zainteresowania muzyczne od Beksińskiego. – Różniliśmy się w tysiącu procentach – podkreśla, dodając, że nigdy nie był fanem audycji kolegi ani sposobu, w jaki je prowadził. – Zdaję sobie sprawę, że zdecydowana większość mówi, iż był geniuszem radia. Wcale nie twierdzę, że nie był, po prostu nie potrafiłem zachwycić się tym, co w tym radiu prezentował.
Obaj poznali się bliżej, gdy Beksiński przeszedł z radiowej Dwójki do Trójki. – Początkowo wzorował się na Kaczkowskim, tworzył podobne słuchowiska radiowe, ale dość szybko wypracował własny styl. Opierało się to na tłumaczeniu tekstów i tworzeniu specjalnej atmosfery. Raz zaprosiliśmy go z Maćkiem Chmielem do swojej audycji. Zapamiętałem to jako urocze spotkanie. Grał rzeczy dla nas straszne, ale zarówno Maciek, jak i ja pokochaliśmy go dosłownie po kilku minutach programu. Okazał się cudownym i bardzo ciepłym człowiekiem. Przezabawnym.
Wieczorem cała trójka pojechała do wspomnianego mieszkania Beksińskiego przy ulicy Wałbrzyskiej. – Tam, w strasznym blokowisku, ujawniła się jego druga pasja, czyli filmy – dodaje Brzozowicz. – Miał rzeczywiście doskonały gust. Muzyki, jaką grał, nie byliśmy w stanie ścierpieć, ale jeśli chodzi o tłumaczenia horrorów, Jamesa Bonda i Monty Pythona, nie było nic lepszego.

Tylko Cave wie, o co w tym wszystkim chodzi

Bardzo dobre zdanie na temat gustu muzycznego Beksińskiego ma Wiesław Weiss, wyraźnie przeciwny wrzucaniu jego muzycznych upodobań wyłącznie do szufladki progresywnej czy gotyckiej.
- W ostatnim okresie życia jednym z ukochanych artystów Tomka, właściwie jedynym, jakiego wtedy słuchał, był Nick Cave – podkreśla. – Co ciekawe, nie wspomniał o tym ani w ostatniej audycji, ani w pożegnalnym felietonie w "Tylko Rocku". Zastanawiam się dlaczego... Być może tamten felieton i audycja nie były wcale wypowiedziami aż tak bardzo osobistymi, jak nam się wydaje? W każdym razie w rozmowach z przyjaciółmi, w tym ze mną stwierdzał, że tylko Cave wie, o co w tym wszystkim chodzi.
Tydzień przed popełnieniem samobójstwa Beksiński pożyczył od Weissa dwa kompakty. – Zbierał od znajomych i przyjaciół płyty, na których znajdowały się pozaalbumowe nagrania Cave’a. Gdy miał ich kilkanaście, zgrał je sobie na jedną płytę, tym samym uzupełniając właściwą dyskografię Australijczyka. Mówił mi: "Wiesiek, ja teraz słucham tylko Cave’a".

Głos "Różowej Pantery"

Jak redaktor naczelny "Teraz Rocka" podkreśla, Beksiński był ściśle związany wyłącznie z pismem "Tylko Rock", a wcześniej z "Magazynem Muzycznym". – Współpracował z nami od pierwszego numeru do samego końca. Mówi się też o "Machinie", ale prawda jest taka, że tamtej redakcji udzielił po prostu kilku wywiadów. Figurował w stopce jako współpracownik, natomiast nigdy nie napisał tam żadnego artykułu czy recenzji.
W rozmowach, jakie Weiss prowadził na przestrzeni lat z Beksińskim, przewijały się różne tematy, zarówno muzyczne, jak i filmowe. Tak też było w 1999 roku, gdy Telewizja Polska prezentowała cykl "Różowa Pantera". – Tomek, o czym nie każdy wie, uwielbiał te filmy, bardzo mu więc zależało, by je przetłumaczyć – wspomina. – Tymczasem we władzach stacji ktoś podjął decyzję, że Tomek będzie tłumaczył co drugi. W ten sposób doszło do absurdalnej sytuacji. Cały urok "Różowej Pantery" polega na tym, że Peter Sellers, grający inspektora Clouseau, Francuza z krwi i kości, mówi po angielsku, niemiłosiernie ten język kalecząc. I Tomek starał się to w swoim tłumaczeniu oddać. W jednej części Clouseau mówił więc łamaną polszczyzną, a w kolejnej – językiem akademickim. Tomka to bardzo bolało. Przetłumaczył więc wszystkie filmy cyklu, które nie szły z jego ścieżką dialogową, nagrał ją z własnym głosem i porozdawał kasety znajomym. Ciągle je mam. Są wspaniałą pamiątką po Tomku.
- Dziś myślę, że to był mały kamyczek, jeden z tych drobiazgów, które złożyły się na jego ponury nastrój w tamtym czasie – kończy swoje wspomnienie Wiesław Weiss.

Wisielec przy kolumnie

Trudno jest, pisząc o tak nietuzinkowej i pełnej sprzeczności postaci jak Tomasz Beksiński, wymienić wszystkie jego cechy, wady, zalety, fobie i upodobania. Nasi rozmówcy wskazali jednak na kilka, często pozornie drobnych i nieistotnych, które warto przypomnieć.
Wokalistka Fading Colours opisuje przyjaciela jako postać bez wątpienia nietuzinkową, ale też człowieka pełnego słabości i sprzeczności. - Na pewno nie był doskonały, ale o wielu rzeczach powiedzieć nie mogę, gdyż dotykają zbyt osobistych sfer.
- Kiedyś żartobliwie spytał, czy wiem, dlaczego nigdy się ze mną nie prześpi. Powiedział, że po pierwsze jestem żoną jego przyjaciela, a lojalność była dla niego fundamentalną sprawą. Po drugie, jak stwierdził i tak mam za mały tyłek.
Ulubionym napojem Beksińskiego była coca cola. - Miał na balkonie wiele skrzynek, by broń Boże jej nie zabrakło – dodaje Katarzyna Rakowska Smoczyńska. – Pił właściwie tylko ją, w odpowiedniej temperaturze i z określonej grubości plasterkiem cytryny - potwierdza Wojciech Szemis. - Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział go pijącego alkohol. Może jakiś drink się zdarzył…
Szemis do dziś ma przed oczami kolumnę w mieszkaniu Beksińskiego, na której zawieszony był… mały kościotrup. – Gdy podkręcał basy, ten wisielec zabawnie ruszał nogami i rękami, niemal tańcząc. Widok dosłownie jak z filmów Tima Burtona.
Inne wspomnienie Szemisa wiąże się z… wymienieniem kaset VHS. – Jak tylko Tomek dostrzegł na nowej taśmie jakąś mikrosmugę czy drobne uszkodzenie, które choćby minimalnie wpływało na jakość odtwarzania, kazał ją sobie wymienić. Często wtedy latałem do Londynu i zawsze miałem ze sobą te uszkodzone, w cudzysłowie, filmy. A gdy poleciał tam sam, z dziewczyną, zamiast skupiać uwagę na niej i zwiedzać miasto, biegał po sklepach i wymieniał kasety. Przypuszczam, że nie było to dla niej nic ciekawego…

W sercu femme fatale

Relacje Beksińskiego z kobietami były zdaniem jego przyjaciół i znajomych jedną z głównych przyczyn jego egzystencjalnych problemów.
- Narzekał, że nie może znaleźć miłości, ale uparcie trzymał się pewnego jej wizerunku – przyznaje Leszek Rakowski. - Jeśli dziewczyna nie spełniała tych warunków, to taki związek nie miał szans. A wiadomo, że jeśli się czegoś sztywno trzymamy, problem zawsze się pojawi. Tomek żył niestety tym, co powstało w jego umyśle, a nie tym, co się wokół niego działo. Był bardzo wrażliwym i ciepłym człowiekiem, jednak całkowicie zamkniętym na zmianę. A rzeczywistość to nieustanna zmiana. Jeśli tego nie akceptujemy, mamy problem. On miał. Dość szybko zauważyłem, że wybiera nieodpowiednie osoby. Postacie, które fajnie wyglądają w dziełach, jakimi się pasjonował, w filmach czy w muzyce, ale absolutnie nie w życiu. Kobiety chimeryczne, niewiedzące, co ze sobą zrobić, nieumiejące się określić, takie femme fatale.
- Jemu była potrzebna partnerka, ale nie taka, jaką sobie wymyślił, długowłosa brunetka, kobieta wąż – dodaje Szemis, nawiązując do tytułu horroru, który zafascynował Beksińskiego jako nastolatka. – Nie można mu było podesłać fajnej koleżanki, jeśli nie spełniała jego oczekiwań. Odrzucał ją natychmiast.
W podobnym tonie wypowiada się De Coy. - Powiem szczerze: on poszukiwał kobiety, która by mu spuściła niezłe manto, z jednej strony perwersyjnej i dominującej, a z drugiej ciepłej i dającej poczucie bezpieczeństwa. Te aspekty nigdy się nie parowały, więc albo trafiał na fajne rodzinne kobiety, albo zimne suki. Był w tych relacjach damsko-męskich naiwny i bardzo przeżywał rozczarowania. Kobiety, co tu dużo mówić, tę jego naiwność i szczodrość niestety wykorzystywały.
Mniej więcej rok przed samobójczą śmiercią Beksińskiego wróciła do niego jego dawna dziewczyna. – Wtedy u Tomka nastąpił rozkwit euforii, która niestety szybko się wypaliła – mówi Leszek Rakowski. – Klasyczna sinusoida: skoro poleciał w górę, szybko można się było spodziewać kryzysu. I ten nastąpił, tyle że mocniejszy. Dziewczyna odeszła, on został sam.

Nic nie będę czuł

Pytamy przyjaciół, czy się spodziewali takiego kroku jak samobójstwo albo czuli, że może dojść do najgorszego. – Tomek mówił, że napisał taki felieton do "Tylko Rocka", gdy tydzień przed jego śmiercią byliśmy u niego z Kaśką – mówi Leszek. – Gdy dowiedziałem się o najgorszym, w ogóle nie byłem zdziwiony. Tym bardziej że wiedziałem o jego wcześniejszych próbach samobójczych - Tomek opowiadał mi o nich ze szczegółami - i znałem jego ojca. Tomek mówił mi, że uprzedzał go, iż kiedyś nie da rady. Ojciec to akceptował. Pogodził się z myślą, że może przyjść moment w życiu Tomka, kiedy będzie chciał odejść. W ten wieczór, gdy Tomek popełnił samobójstwo, jego ojciec był pod drzwiami jego mieszkania. Zapukał, a gdy Tomek mu nie otworzył, odszedł. Skąd to wiem? Od niego samego. Utrzymywałem ze Zdzisławem Beksińskim dość intensywne kontakty zawodowe. Wiedział, że przyjaźniłem się z Tomkiem.
- Pan Zdzisław mówił mi: "Tomek postanowił popełnić samobójstwo, nic nie mogę z tym zrobić" – wspomina Wojciech Szemis. – Wypowiadał te słowa bezceremonialnie, w obecności mojej mamy, która była oburzona, iż nic nie próbuje z tym zrobić.
Katarzyna Rakowska Smoczyńska wspomina, że Beksiński wielokrotnie powtarzał jej, iż w życiu potrzebuje wentyla bezpieczeństwa. Wentylem miał być dla niego słoik wypełniony pigułkami psychotropowymi, przepisywanymi przez kolegę lekarza, zarazem jego fana. – Tomek ich nie połykał, tylko wrzucał do litrowego słoja, stojącego w widocznym miejscu. Mówił: "To jest mój wentyl bezpieczeństwa. Gdy widzę, że jest pełen, to czuję się dobrze, bo wiem, że jak przyjdzie moment, kiedy się naprawdę poczuję źle, będę mógł to wszystko zeżreć i mnie nie będzie. Nic nie będę czuł".
Artystka podkreśla, że nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że Beksiński naprawdę może to zrobić. - Jakoś w listopadzie byliśmy razem na koncercie The Legendary Pink Dots, po którym Tomek odprowadził mnie do szatni. Dopiero wtedy, w pełnym świetle żarówek, zobaczyłam, jak wygląda. A wyglądał strasznie. Był żółtoblady i okropnie chudy. Zapytałam, co mu jest, czy nie jest chory. Odpowiedział: "Prawie nie sypiam, jem też bardzo rzadko". Zasugerowałam, by zrobił sobie badania. On się uśmiechnął i po raz pierwszy w życiu bardzo mocno przytulił. Trzymał mocno i na tyle długo, że poczułam się skrępowana. Tym bardziej że Tomek bardzo bał się fizycznej bliskości; nie przytulał, nie całował w policzek, nie podawał ręki... I wtedy zrozumiałam, dlaczego tak wygląda. Poczułam, że po prostu umiera. Wiadomo jednak, że człowiek nie chce wierzyć w takie rzeczy, więc szybko się otrząsnęłam i o tym zapomniałam. Tomek dzwonił jeszcze do mnie w grudniu, ale, będąc u rodziny, nie odebrałam telefonu. A potem dostałam od kolegi telefon. "Kiedy wracasz do Warszawy na pogrzeb?". "Jaki pogrzeb?", spytałam. "Tomka pogrzeb".
- Tomek był absolutnie pogodzony z faktem, że odejedzie – przekonuje De Coy. – Motyw śmierci przewijał się przez nasze spotkania bardzo często, a Tomek mówił o niej, śmiejąc się. Traktował ją jak dobrego lekarza, wybawienie, coś, co przyniesie mu ulgę, a nie w kategoriach strachu i przerażenia.

Kilka minut później

Ostatnią osobą, która rozmawiała z Beksińskim, telefonicznie, była Anja Orthodox. – To była wigilia. Miałam urodziny, nagrałam mu się więc na sekretarce, śpiewając urodzinowe przyśpiewki i składając sobie życzenia. Oddzwonił. Rozmawialiśmy chwilę. Powiedział mi wtedy, że po ostatnim kopniaku bezpowrotnie stracił nadzieję. A potem się rozłączył. Przeczuwałam, że może dojść do najgorszego, ale do końca miałam nadzieję, że nie dojdzie. Prawdopodobnie kilka minut później już nie żył.
- Czy mi Tomka brakuje? Masakrycznie – przyznaje Anja. - Nikt w moim życiu nie zajął jego miejsca.
Fani Tomka, jego głosu, pióra i tłumaczeń, często zafascynowani także jego osobowością, niekiedy pytają, jak odnalazłby się w dzisiejszej rzeczywistości. Czy podobałaby mu się obecna muzyka i filmy? Jak radziłby sobie z nowoczesnymi technologiami? A może nawet w końcu przekonałby się do komputerów, a nawet założyłby konto na Facebooku?
- Tego rodzaju pytania to science fiction – mówi Leszek Rakowski. - Każde wydarzenie jest wynikiem mnóstwa innych, dziejących się w określonym kontekście czasowym. Zanim przenieślibyśmy Tomka takim, jakim był, w dzisiejsze czasy, musielibyśmy pamiętać, że musiałby do tych czasów dożyć. Musiałby więc się zmienić. Z pewnością nie byłby tym samym Tomkiem...
- On na pewno żył w niesamowicie komfortowej dla siebie rzeczywistości. Robił, co chciał, za fajne pieniądze, a wokół miał wielu ludzi, którzy go bardzo lubili. Toczyła go jednak choroba duszy, której tak naprawdę nigdy nie zdiagnozowano. Można było próbować w oparciu o audycje, dobór muzyki i tekstów, obrazujących to, co go bolało. Albo w oparciu o przyjaźń. To ciągle jednak było zbyt mało. Jestem przekonany, że on sam miałby problem z wyjaśnieniem tego, co przeżywał...
http://muzyka.onet.pl/

piątek, 7 listopada 2014

Od teorii barw do psychologii kolorów

Było o tym, jak ważny jest styl pisma w sztuce, reklamie, o symbolice...nie można pominąć symboliki barw. Warto wiedzieć jak bardzo niektóre kolory potęgują nasze wrażenia, oddziaływują na zmysły...jak czerwień...ust, paznokci, sukni podkreślającej kobiece kształty, czy Coca-Coli...

Kolory jak nic innego mogą dodawać energii lub studzić emocje. Także w reklamie. Fakty mówią same za siebie. Dla 65% klien­tów, kolor jest najważniejszym czyn­nikiem, pod­czas wyboru pro­duktu do codzi­en­nego użytku. To właśnie barwy mogą stać się najis­tot­niejszymi ele­men­tami pro­jektu, jeżeli nauczysz się nim właś­ci­wie posługi­wać. Przed­staw­iamy pełne kom­pendium wiedzy, na temat zas­tosowa­nia barw w praktyce.

Prawdziwe postrzeganie kolorów odbywa się w mózgu.

Psy­cholo­gia koloru nie zaj­muje się tym, w jaki sposób ksz­tał­towane są kolory, ale jaki mają one wpływ na człowieka. A tu naukowcy są zgodni — kolory w znaczący sposób wpły­wają na ludzki umysł. Odpowied­nio zaplanowana kolorystyka może nie tylko wpły­wać korzyst­nie na nas­trój, ale także znacznie zwięk­szyć przy­cią­ganie nowych klien­tów.

Oprócz wpły­wów emocjon­al­nych, kolory wywołują również reakcje fizy­czne. Udowod­niono, że przy czer­wonym oświ­etle­niu reakcje człowieka są o 12% szyb­sze niż nor­mal­nie. Poza tym ciepłe kolory są lep­sze w pozyski­wa­niu uwagi, niż kolory zimne. Naucz się posługi­wać jed­nym z najważniejszych skład­ników reklamy. To naprawdę prost­sze niż myślisz. Lekcja 1: Teo­ria barw.

Czy wiesz, że…

Inten­sy­wna czer­wień zwięk­sza ciśnie­nie krwi, pod­czas gdy kolor niebieski ma dzi­ałać uspoka­ja­jąco, jak udowod­niono na Amerykańskim uni­w­er­syte­cie Harvarda.

Koło kolorów, czyli krótkie wprowadzenie do teorii barw.

Kolory w spek­trum kolorów związane są z dwoma rodza­jami emocji: po jed­nej stronie zna­j­dują się ciepłe i mające cechy akty­wne takie kolory, jak: czer­wony, pomarańc­zowy i żółty, a po drugiej kolory mające bierne cechy niebieski, fio­le­towy i zielony.

Na tej pod­stawie opiera się koło kolorów (z ang. Color wheel), które jest pod­sta­wowym narzędziem do łączenia kolorów. Koło kolorów jest tak skon­struowane, że zestaw­ie­nie obo­jęt­nie których kolorów ze sobą, teo­re­ty­cznie zawsze daje dobry efekt.Koło kolorów Bouteta z 1708r. 7-kolorów i 12-kolorów.

Pier­wszy “wykres kołowy kolorów” został zapro­jek­towany przez Iza­aka New­tona w 1666r.

Kolory pod­sta­wowe

W mod­elu kolorów RYB (ang. red, yel­low, blue) bar­wami pod­sta­wowymi są czer­wony, żółty i niebieski. Trzy kolory wtórne (zielony, pomarańc­zowy i fio­le­towy) twor­zone są przez mieszanie się dwóch kolorów pod­sta­wowych.

Kole­jne sześć kolorów wyższych twor­zone są przez mieszanie się kolorów pry­marnych i wtórnych.

Zobaczmy jak niezwykle reagują kolory w różnym otoczeniu.

Duży pros­tokąt i wąska linia w tym samym kolorze, umieszc­zone na białym tle, będą się wydawały w rzeczy­wis­tości mieć inne odcie­nie. Kolor linii będzie wydawał się ciem­niejszy, niż pros­tokąta, ponieważ linię otacza więk­sze białe tło i wyt­warzany jest przez to więk­szy kontrast. Kiedy dwa odcie­nie tego samego koloru są przed­staw­ione ze sobą jakiejś relacji, ciemniejszy z nich będzie wydawał się jeszcze ciem­niejszy, niż jest w rzeczy­wis­tości, a jaśniejszy jeszcze jaśniejszy, np. różowa róża wyda się jaśniejsza na pur­purowym tle. Więk­sze przestrze­nie koloru mają wpływ na mniejsze. Jeśli małe żółte koło otoc­zone jest przez duży obszar czarnego koloru, kwadrat będzie wydawał się mniejszy niż taki sam kwadrat otoc­zony białym kolorem. Każdy kolor będzie wydawał się jaśniejszy wzglę­dem ciem­niejszego koloru i odwrotnie. Obrysowanie koloru za pomocą ciem­niejszego odcie­niu, uwydatni obe­j­mowany kolor, zapobiegając “rozprzestrzenianiu się” na pob­liskie miejsca. Z drugiej strony jaśniejszy obrys spowoduje, że kolor rozprzestrzeni się na sąsiadu­jące kolory i zre­dukuje “siłę” obrysowywanego koloru.

Znaczenie kolorów w marketingu i reklamie.

To, że różne kolory odgry­wają ważną rolę w mar­ketingu jest oczy­wiste. Każdy kolor ma wyjątkową zdol­ność do wpły­wa­nia na klien­tów i wywoły­wa­nia jakichś reakcji. Wszyscy zauważamy jak często jaskrawe kolory, takie jak czer­wony, są wyko­rzysty­wane na opakowa­ni­ach mate­ri­ałów pro­mo­cyjnych - ale co wiemy o resz­cie palety barw? Poznaj psychologię kolorów od praktycznej strony i wybierz właściwe barwy dla reklam swojej firmy.

Znaczenie koloru czer­wonego.

Czer­wony jest kolorem bardzo inten­sy­wnym emocjon­al­nie. Przenosi tek­sty oraz obrazy na plan pier­wszy. Powinien być uży­wany jako akcent sty­mu­lowa­nia ludzi do pod­ję­cia szy­bkiej decyzji. To kolor krwi, dlat­ego równie dobrze pod­kreśla emocje wojny, siły, zagroże­nia, deter­mi­nacji jak i pasji czy też prag­nienia miłości. Kolor czer­wony jest ide­alną barwą dla nagłówków typu: okazja, tylko teraz. W reklamie, czer­wień często przy­wołuje eroty­czne odczu­cia (czer­wone usta, czer­wone paznok­cie, czer­wona dziel­nica, kobi­eta w czer­wieni). Równie dobrze pod­kreśla też zagroże­nie (wysokie napię­cie, światła dro­gowe i znaki stop). Ten kolor jest też mocno połąc­zony z energią, dlat­ego też jest eksponowany przy pro­mocji napo­jów ener­getyzu­ją­cych, gier czy sportowych samochodów.

Jasna czer­wień– pod­kreśla radość, sek­su­al­ność, pasję, czułość oraz miłość.

Różowy – oznacza roman­ty­czność, miłość i przy­jaźń.

Ciemna czer­wień– jest połąc­zona z wig­orem, siłą woli, gniewem, przy­wództwem.

Brą­zowy – Sugeruje sta­bil­ność, pod­kreśla klasy­czny prestiż.

Kolor pomarańc­zowy.

Jest połącze­niem energii czer­wieni oraz pogod­ności koloru żółtego. Jest bar­wnym określe­niem nie tylko radości ale i fas­cy­nacji, jak i deter­mi­nacji. Kolor uwiel­biany szczegól­nie wśród ludzi młodych. Jako kolor cytru­sowy pomarańc­zowy doskonale sty­mu­luje apetyt. Dzięki temu w reklamie najlepiej speł­nia swoją funkcję pro­mu­jąc jedze­nie czy pro­dukty skierowane do młodzieży. Jekie jest znaczenie koloru pomarańczowego?

Ciemny pomarańc­zowy – odzwier­ciedla pode­jr­zli­wość, oszustwo.

Czer­wona pomarańcz – naw­iązuje do prag­nienia, przy­jem­ności, dom­i­nacji i agresji.

Złoty – wywołuje uczu­cie prestiżu, często pod­kreśla wysoką jakość.

Kolor żółty jest kolorem słońca. Ściśle połąc­zony z radoś­cią, szczęś­ciem, intelek­tem oraz energią. Uży­waj żółtego by wywoły­wać przy­jemne ciepłe uczu­cia. Możesz wybrać ten kolor do pro­mocji dziecię­cych pro­duk­tów lub dla ofert miłego spędza­nia wol­nego czasu. Na pewno jed­nak nie powinien być uży­wany przy pro­duk­tach prestiżowych. Mało kto zain­tere­sowany byłby żół­tym gar­ni­turem. Za to świet­nie nadaje się do pod­kreśle­nia bezpieczeństwa. Jasny żółty – jest połąc­zony z radoś­cią oraz świeżością.

Kolor zielony jest kolorem natury. Sym­bol­izuje wzrost, har­monię, świeżość oraz płod­ność. Zielony w prze­ci­wieńst­wie do czer­wonego określa bez­pieczeństwo. Wskazuje kierow­com wolną drogę. Zielonego w reklamie powinno się uży­wać pod­kreśla­jąc nieszkodli­wość (środ­ków medy­cznych) czy nat­u­ralne pochodze­nie (żywności). Jaki jest wpływ koloru zielonego na ludzi?

Ciemna zieleń – jest połąc­zona z chci­woś­cią, zaz­droś­cią ale także z ambic­jami.

Morska zieleń – jest emocjon­al­nym przekazem kojar­zonym z ochroną i dobrym zdrowiem.

Zieleń oli­wkowa – to trady­cyjna barwa pokoju.

Kolor niebieski to kolor nieba i morza. Jest bar­wnym syn­on­imem sta­bi­liza­cji. Sym­bol­izuje prawdę, lojal­ność, mądrość, wiarę oraz prawdę. Kolorem niebieskim najlepiej pro­mować pro­dukty lub usługi związane z wodą i czys­toś­cią (fil­try wodne, środki czys­tości, ryby) lub niebem i powi­etrzem (linie lot­nicze, warunki atmos­fer­yczne). Nie należy stosować koloru niebieskiego do celów mar­ketingowych związanych z żywnoś­cią, ponieważ kolor niebieski tłumi apetyt.

Jas­non­iebieski – jest połąc­zony ze zrozu­mie­niem, zdrowiem oraz miękkoś­cią.

Ciem­non­iebieski – reprezen­tuje wiedzę, moc i spójność.

Psychologia koloru czarnego.

Kojar­zony jest z mocą, ele­gancją, tajem­nic­zoś­cią ale także ze złem i śmier­cią. Czarny daje poczu­cie per­spek­tywy oraz głębi. Posi­ada też moc wyszczu­pla­jącą, niestety także czytel­ność. Czarny sym­bol­izuje także wysoki stan­dard, nie bez przy­czyny najwięcej luk­su­sowych aut sprzedaje się właśnie w kolorze czarnym. Przy prezen­tacji fotografii używa się czarnego lub szarego tła do uwy­puk­la­nia innych barw. Najwięk­szą agresy­wność oraz moc mają zestaw­ienia czarny – czer­wony i czarny — pomarańczowy.

Jak kolory wpływają na sprzedaż?

Poruszaliśmy już ten temat na łamach naszych stron o logo firmowym. (Przy okazji tworzenia logo firmy, przykładów logo firmy). Pra­cown­icy amerykańskiej firmy Kiss Met­rics, poszli o krok dalej. Twierdzą, że kolory, potrafią zmieniać zachowa­nia zakupowe. Łączą kolorystykę, z zachowaniem w następu­jący sposób:

wpływy kolorów są zależne od grupy docelowej odbior­ców. Zmieni­ają sie również z cza­sem. Trady­cje społecznoś­ciowe mają silny wpływ na pow­iąza­nia i sam odbiór koloru z wielu powodów, np. niebieski dla chłopca i różowy dla dziewczynki.

Mężczyźni kon­tra kobi­ety.

Nasze pref­er­encje w znacznej mierze uwarunk­owane są przez naszą płeć. Mężczyźni zwykle prefer­ują na przykład pomarańc­zowy ponad żół­ty, etc. Udowod­niono, iż kobi­ety dostrze­gają o wiele więcej kolorów niż mężczyźni; innymi słowy, pod­czas gdy mężczyźni uznają brzoskwin­iowy, turku­sowy i paw­iowy jedynie za pewne wyobraże­nia, przed­staw­icielki płci pięknej wiążą je z kolorami. Odrzuć także wszelkie uprzedzenia: jeśli twoimi odbior­cami są kobi­ety, nie koloruj całej strony na różowo. Choć niek­tóre kobi­ety mogą lubić ten kolor, inne po prostu go nienawidzą.

Starzy kon­tra młodzi.

Ludzie w różnym wieku inaczej reagują na konkretne kolory. Osoby starsze będą uznawały kolory spoko­jne i powś­ciągliwe (przy­jemne dla oka), za najbardziej atrak­cyjne. Młodzież doceni jaśniejsze i bardziej żywe barwy. Rozróżnij te kat­e­gorie wiekowe uży­wa­jąc odpowied­niej palety kolorów dla każdej z grup. To nat­u­ralny stan, biorąc pod uwagę fakt, że ludziom, z biegiem czasu, pog­a­rsza się wzrok. Doskonale prezen­tuje to wykres „Zmi­any w widze­niu a wiek” z prezen­tacji Roberta W. Bailey’a.

Postrzeganie kolorów w różnych krajach świata.

Pamię­taj o tym, jeśli adresa­tami two­jej strony inter­ne­towej są osoby, które w więk­szości stanowią odbiorcy niepochodzący z two­jego rodzin­nego kraju, lub też sama strona ma przy­cią­gać ludzi z określonego kraju, poświęć trochę czasu, by dowiedzieć się, jakie znacze­nie mają konkretne kolory. To dlatego wiedza na temat psychologii kolorów, może przyjmować różne odcienie.

W kul­turze zachodu biały jest sym­bolem niewin­ności i czys­tości, ale w Chi­nach, Japonii i Indi­ach związany jest z pechem i nieszczęściem. Kolor różowy, choć wysoko ceniony w Japonii, nie cieszy się pop­u­larnoś­cią w Indi­ach i kra­jach Europy Wschod­niej, gdzie uważany jest za stanow­czo „niemęski”. Fio­le­towy kojar­zony jest w kra­jach arab­s­kich z prosty­tucją (podob­nie jak czer­wony w kul­tur­ach Europy i Ameryki Północ­nej), a zgodnie z ogólnoświatową tendencją, łączony jest, z misty­cyzmem i wszelkimi wierzeni­ami sto­ją­cymi w opozy­cji do ide­ologii Islamu, Judaizmu i Chrześcijaństwa.

Zielony, jeżeli jest użyty na stronie pow­iązanej z insty­tuc­jami finan­sowymi ze Stanów Zjed­noc­zonych wywołuje w USA sko­jarzenia z „wszech­moc­nym dolarem”; natomiast w kra­jach, gdzie ban­knoty są w różnych kolorach, nie notuje się takich konotacji. Może to prowadzić do kom­plet­nego odwróce­nia znaczeń; doniosłość i powaga danego koloru może zostać zmieniona, a negaty­wne sko­jarzenia z nim związane ogranic­zone, lub nawet kom­plet­nie wye­lim­i­nowane (np. czer­wony nabiera mocy, kiedy łączy się go z białym). To, czy nowe i kreaty­wne połączenia kolorów będą akcep­towane w per­spek­ty­wie glob­al­nej, zależy wyłącznie od Tego jak dobrze prze­myślisz i dopa­su­jesz każdy krok w swoim projekcie.

Kolor w reklamie. Reklama w kolorze.

Niek­tóre kolory są lep­iej widoczne na więk­szą odległość, niż inne i cza­sami połącze­nie kolorów może mieć wpływ na widoczność (lub czytel­ności) na przykład wzoru opakowa­nia. W super­mar­ke­tach sztuczne oświ­etle­nie może mieć wpływ na postrze­ganie koloru na opakowa­niu i musi być brane pod uwagę przy pro­jek­towa­niu i testowa­niu.

Znaczenie stylu pisma, nie tylko koloru - w sztuce i reklamie

Od jakiegoś czasu interesuje mnie sztuka designu, tworzenia przekazów/informacji tak w ubiorze, jak i reklamie...nie tylko za pomocą obrazów, ale i odpowiedniej symboliki. Tym razem będzie o doborze odpowiedniego rodzaju/stylu pisma, co okazuje się niełatwą sztuką, jeśli chcemy ze swoim przekazem trafić idealnie...

Czcionka ma znaczenie - emocje i skojarzenia związane z czcionką


Autor: Brandfan


Wiele osób wie, że kolory mają siłę oddziaływania inną niż tylko estetyczną. Dużo mniej osób uświadamia sobie jednak fakt, że podobne znaczenia niesie ze sobą pismo, a właściwie jego kroje czyli czcionki.


Wiele osób wie, że kolory mają siłę oddziaływania inną niż tylko estetyczną. Czerwony kojarzy się z siłą, pomarańczowy z energią, niebieski z nowoczesnością, spokojem, czarny z elegancją ale i żałobą (tylko w naszym kręgu kulturowym; w Japonii kolorem żałoby jest biały). Dużo mniej osób uświadamia sobie jednak fakt, że podobne znaczenia niesie ze sobą pismo, a właściwie jego kroje czyli czcionki. Czcionka też może działać energicznie, uspokajająco, dostojnie, elegancko, dynamicznie itd. Takie działanie czcionki często wykorzystuje się, aby wywołać emocje u czytelnika nie tylko przez treść tekstu, ale też przez jego wygląd.

 

Podstawowe zasady:

- antykwa renesansowa symbolizuje dostojeństwo i działa uspokajająco (przykłady czcionek: Garamond, Galliard, Gentium, Liberation, Lucida Bright, Minion, Palatino),

- antykwa klasycystyczna niesie przejrzystość, szlachetność, dobry smak (Bookman, Didot, New Century Schoolbook, Walbaum),

- antykwa bezszeryfowa przekazuje rzeczowość, konkretność, konstruktywność, pewność (Arial, Century Gothic, Eurostile, Frutiger, Futura, Helvetica, Impact, Tahoma, Verdana, Trebuchet MS),

- czcionki oparte na piśmie odręcznym działają dynamicznie, fantazyjnie, często intymnie i osobiście, czasem też elegancko (Chopinscript, Comic Sans, FF Mister K, Zapfino)

- teksty pisane czcionką łamaną sprawiają wrażenie starych (Germanica, Old English, Old London, Schwabacher),

- mocne czcionki symbolizują dominację, siłę, ale też ociężałość, leniwość (Helvetica, Coolvetica, Frutiger, Impact),

- delikatne, lekkie czcionki kojarzą się z delikatnością, subtelnością, powściągliwością (Asenine, Capsuula, Castorgate, Rawengulk Sans, Resselle),

- kursywa, czyli pismo pochylone w prawo, wyraża dynamikę.

 

Wystarczy spojrzeć na poniższy obrazek z przykładami nazw firm, aby zobaczyć, że wartości firmy są przekazywane nie tylko przez nazwy czy slogany, ale też przez czcionkę użytą w logo firmy. Czy nazwy pisane innymi czcionkami kojarzą się z tym, czym dana firma się zajmuje?

nazwy firm

Warto więc czasem przemyślec użycie danej czcionki w konkretnym przypadku, przeanalizować skojarzenia i znaczenia, które czcionka ze sobą niesie. Informacje na stronie firmy Apple nie są pisane czcionką stylizowaną na egipskie hieroglify, a rzeźnicy na swoich szyldach nie używają eleganckiego pisma ręcznego. Tabloid „Fakt” w nagłówkach nie stosuje czcionek komiksowych, a jubilerzy unikają masywnych czcionek bezszeryfowych. Czcionka nie może nieść komunikatu sprzecznego z treścią tekstu nią napisanego.


Agencja Kreatywna MOVINGO

www.movingo.pl

Stworzymy dla Twojej firmy system identyfikacji wizualnej, wykreujemy nazwę z wolną domeną, przygotujemy profesjonalne teksty.  Zmieniamy wizerunki firm NA DOBRE!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

sobota, 1 listopada 2014

Święto Zmarłych - cisza, żałoba...czy może radość?

Oczywiście będzie też o Święcie Zmarłych, ale nieco inaczej. Skłoniła mnie do tego krótka rozmowa... otóż uwielbiam we Wszystkich Świętych nocą spacerować po cmentarzu, alejkami między grobami rozświetlonymi blaskiem zniczy, fotografuję, modlę się, wspominam tych, którzy odeszli, zatrzymuję się przy zarośniętych, zapomnianych grobach, usypanych z ziemi, nieraz przez kogoś obcego udekorowanych jakimś zniczem lub sztucznym kwiatkiem... w tym roku było pusto, wyjątkowo pusto, nie wiem, czy to mecz, który miał być o 18.00 Bajernu z Borussią (żart, ale czemu nie...) czy po prostu stajemy się za wygodni i nawet dość ciepły jak na listopad wieczór nas nie zachęca do ruszenia się i odwiedzenia cmentarza wieczorem...co kiedyś należało niemal do tradycji. Jakkolwiek, żałujcie, bo widok i klimat zawsze jest tego wieczora na cmentarzach niepowtarzalny. Z dala od rewii i próżności świata. Jednak kogoś spotkałam i wymieniając się spostrzeżeniami o tym, jak zmienia się nasze podejście do tradycji, zwyczajów, kultury polskiej, usłyszałam jak to święto inaczej jest obchodzone w różnych krajach. Słyszałam o tym już nie raz, w końcu socjolog nie może być w tym względzie ignorantem, ale inaczej słyszeć, jak na skype rodzina dzieli się wrażeniami z 1-listopadowego pikniku na grobach bliskich, o jedzeniu, piciu, zabawie przy muzyce i radości ze spotkania z tymi, którzy odeszli z doczesnego świata... Warto nieco więcej o tym opowiedzieć, bo przecież w innych kulturach dzień 1 listopada to dzień radości, ciepła, dobroci, zabawy, spotkań przy grillu - wspominania tego najlepszego z życia najbliższych. Nieraz myślę, że chciałabym, żeby ktoś pamiętał mnie właśnie tak - co lubiłam, jak się śmiałam, czego słuchałam; "zachowując" te najfajniejsze wspomnienia z czyjegoś życia, ślad, który pozostaje w naszej pamięci - chyba mniej blaknie... jak dzieła sztuki, książki, utwory muzyczne, czy inne ślady ludzkiej twórczości/obecności powodują, iż o tych, którzy je stworzyli - pamiętamy.

Wesołe Święto Zmarłych


Autor: Urszula Arczewska


Ludzie na całym świecie w różny sposób obchodzą Święto Zmarłych. W naszej, polskiej tradycji, cmentarz 1-go listopada jest pełen smutku i zadumy. Nie wyobrażamy sobie nawet, że mogłoby być inaczej. A przecież w wielu krajach Dzień Zmarłych jest okazją do wesołości.    


 

Grill na cmentarzu na Filipinach

Na świeżo skoszonej trawie cmentarza na Filipinach ustawia się stoiska z pożywieniem i namioty. Słychać głośną muzykę i śpiewy. To święto jest uroczyście obchodzone i gromadzi licznie ludzi, którzy tu przyszli, by powspominać zmarłych, oddać im cześć, poczuć się bliżej nich. Jak każe zwyczaj kilka dni wcześniej czyści się groby, aby potem postawić na nich kwiaty i zapalić świeczki. Ten dzień jest spotkaniem żywych ze zmarłymi. Poprzez muzykę, śpiew i konsumpcją posiłków odczuwa się radość bycia z tymi, którzy kiedyś odeszli na zawsze. Święto przeciąga się do późnych godzin wieczornych, a nawet do nocy. Niektórzy śpią na cmentarzu w specjalnie w tym celu ustawionych namiotach

Meksykańskie Święto Zmarłych

Również w Meksyku Święto Zmarłych nie jest synonimem smutku, lecz stanowi wspomnienie o zmarłych. Meksykańczycy wierzą, że tego dnia trzeba być szczególnie ciepłym i dobrym, by dać jak najwięcej radości przychodzącym duszom bliskich. W okresie domingos grandes (wielkie tygodnie) od 18 do 30 października przeżywa się okres oczekiwania, przygotowuje się wiele posiłków, śpiewa się piosenki, Słychać nawet petardy. 30 października konstruuje się łuki z kwiatów na których wiesza się kukiełki wyobrażające zmarłą osobę e na ich dole umieszcza się wiele butelek likieru i papierosów. Odbywają się koncerty muzyki ulubionej przez zmarłego. W atmosferze wesołości i zabawy spożywa się posiłki na grobach. Osoby nieznajome przechodzące obok są zapraszane do wspólnej uczty. Mają one okazję wysłuchać najbardziej zabawnych epizodów z życia osoby zmarłej. 


Mauritius czci zmarłych

Mieszkańcy tej pięknej wyspy 1-go listopada świętują All Saint’s Day, zaś następnego dnia All Souls Day, jak każe tradycja rzymskokatolicka.  Ceremonia świąt jest radosna i kolorowa. Uporządkowane groby przyozdabia się kwiatami i innymi przedmiotami. Przygotowuje się potrawę, którą preferował za życia zmarły. Podaje się do niej szklankę rumu. Panuje atmosfera bliskości i ciepła. Powracają wspomnienia.

 

Boliwijskie spotkanie ze zmarłymi

Radosne świętowanie na cmentarzu spotykamy również w Boliwii. Kilka dni wcześniej kobiety krzątają się w kuchni i przygotowują wspaniałe słodycze, torty i inne smakowitości. Wierzy się, że tego dnia z zaświatów przychodzą zmarli i trzeba ich godnie przyjąć.

W przeddzień Wszystkich Świętych, dorośli i dzieci, zanoszą na cmentarz oferty, palą świece, piją likier z kukurydzy, dyskutują ze sobą i modlą się. Następnego dnia po mszy chodzą od domu do domu, by odwiedzić krewnych. Gości częstuje się kurczakiem lub potrawą z wołowiny, którym towarzyszą ziemniaki. Oczywiście, nie brakuje słodkości. Cóż, tego dnia trzeba sią po prostu cieszyś  i wspominać bliskich i znajomych, których żywot ziemski się skończył


Urszula Arczewska

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

10 programów komputerowych, dzięki którym zaoszczędzisz nie tylko w pracy

Mimo, że dziś 1 listopada i wszyscy oczekują nawet w "sztuce" - refleksji, przemijania, wspomnień, ja napiszę coś z zupełnie innej beczki. Dla mnie był to jeden z niewielu dni wolnych, a od jakiegoś czasu w ogóle dających szansę na napisanie czegoś innego niż to, co muszę w ramach relacji, recenzji, zajawek, wywiadów dziennikarskich (pominę coś, co uwielbiam pisać i na co zawsze mam czas)... Ostatnio z racji kolejnych studiów, jakie podjęłam w kierunku designu, grafiki, trochę takiego dziennikarstwa multimedialnego, zderzyłam się z problemem dotyczącym programów graficznych. Okazuje się, że zdobycie dobrych programów i nie zapłacenie za nie fortuny jest sporą sztuką. Dlatego polecam poniższy artykuł...tym, którzy chcą być na czasie, rozwijać się wykorzystując swoje zdolności artystyczne, smak, styl, pomysł, talent czy malarski, graficzny, fotograficzny, czy inny z szerokiej gamy twórczości - na programach graficznych i nie tylko, na pewno pomoże w sensie technicznym i...finansowym.

10 programów, dzięki którym zaoszczędzisz...


Autor: Piotr Rawski


Każdy pracownik biurowy posiada na swoim komputerze podstawowe oprogramowanie, umożliwiające wykonywanie jego codziennych zadań. Firmy zazwyczaj sporo za nie płacą - a wcale nie muszą. Na rynku istnieją bowiem świetne, darmowe zamienniki znanych programów, których zastosowanie może przynieść przedsiębiorstwu niemałe oszczędności.


10 darmowych odpowiedników komercyjnych programów, z których korzystasz w swojej firmie

 

1. OpenOffice.org - zamiast Microsoft Office (http://www.openoffice.org/pl/)

OpenOffice.org, a właściwie Apache Open Office (bo pod takim szyldem jest obecnie rozwijany) - to darmowy pakiet biurowy, który z powodzeniem może stanowić alternatywę dla popularnego Microsoft Office. W jego skład wchodzą: edytor tekstu Writer (odpowiednik MS Worda), arkusz kalkulacyjny Calc (odpowiednik MS Excela), narzędzie do tworzenia prezentacji multimedialnych Impress (odpowiednik MS PowerPointa), aplikacja do tworzenia diagramów Draw (alternatywa MS Visio), baza danych Base (odpowiednik MS Access) oraz Math - kreator funkcji matematycznych. Poszczególne aplikacje obsługują nie tylko własne formaty plików, ale również formaty swojego komercyjnego konkurenta - MS Office, dzięki czemu można z nich korzystać nawet wtedy, gdy kontrahenci firmy stosują pakiet Microsoftu.

2. Gimp - zamiast Photoshopa czy Corela (http://www.gimp.org/)

Zazwyczaj w firmie programu graficznego potrzeba jedynie do bardzo prostych zastosowań - np. do zaprojektowania grafiki reklamowej czy drobnej obróbki zdjęć z jakiejś konferencji. Nie wiedzieć dlaczego, mimo to przedsiębiorcy często sięgają po drogie kombajny graficzne, jak Adobe Photoshop czy Corel Draw. Jednak nawet jeśli potrzebujesz edytora graficznego do bardzo specjalistycznych zastosowań, spróbuj darmowego Gimpa. Program wyposażony jest w popularne narzędzia i filtry do edycji grafik, obsługuje warstwy i wiele formatów plików.

3. 7zip - zamiast WinZipa czy WinRara (http://7-zip.org.pl/)

Nie każdy zdaje sobie sprawę, że popularne archiwizatory plików WinZip i WinRar nie są aplikacjami darmowymi. Po okresie testowym co prawda nie dezaktywują się, jednak korzystanie z nich jest już wówczas nielegalne (aż do uiszczenia opłaty). Zamiast nich warto skorzystać z zupełnie darmowego kompresora - 7zip, który obsługuje wszystkie popularne formaty archiwów (w tym oczywiście .zip oraz .rar).

4. Comodo Antivirus - zamiast komercyjnego pakietu antywirusowego (http://antivirus.comodo.com/)

Comodo Antivirus jest jednym z najlepszych darmowych programów antywirusowych dla firm. I choć nie może pochwalić się równie skuteczną ochroną, jak najpopularniejsze komercyjne rozwiązania, prezentuje ona bardzo dobry poziom. Narzędzie zapewnia ochronę rezydentalną, na żądanie oraz skaner mailowy.

5. Mozilla Thunderbird - zamiast Microsoft Outlook (http://www.mozilla.org/pl/thunderbird/)

Klientów poczty elektronicznej jest na rynku wiele - Thunderbird firmy Mozilla jest natomiast jednym z najlepszych spośród nich. A do tego darmowym. Thunderbird jest wyposażony we wszystkie najważniejsze funkcje programu pocztowego, a jedną z jego największych zalet jest szeroka dostępność wielu dodatków rozszerzających standardowe możliwości programu.

6. PDFill and Image Writer / Tools - zamiast Adobe Acrobat (http://www.pdfill.com/)

Adobe Acrobat umożliwia edycję dokumentów PDF. Zwykle jednak nie potrzebujemy edycji treści dokumentu, a jego obróbkę - np. wycięcie kilku stron, obrócenie dokumentu, czy wypełnienie formularza. Między innymi takie możliwości daje darmowy zestaw narzędzi PDFill and Image Writer / Tools, pozwalający ponadto na wydruk materiału bezpośrednio do pliku PDF.

7. yED - zamiast Microsoft Visio (http://www.yworks.com/en/products_yed_about.html)

W firmie często pojawia się potrzeba naszkicowania diagramu, schematu, odwzorowania jakiegoś procesu. Najczęściej wykorzystuje się do tego celu jeden z programów pakietu MS Office - Visio. Znacznie lepszym narzędziem, co istotne - darmowym, jest yED. Wyposażony w całą masę kształtów i połączeń, pozwala na wyrysowanie m.in. procesów biznesowych (BPML), a także diagramów UML.

8. Gantt Project - zamiast Microsoft Project (http://www.ganttproject.biz/)

Na komputerze każdego kierownika czy managera projektu obowiązkowo musi znaleźć się dobry program do harmonogramowania. Zazwyczaj jest to MS Project, jednak do tworzenia i zarządzania harmonogramem projektu, bazując na jego kamieniach milowych i dostępności zasobów, świetnie nadaje się również darmowy Gantt Project. Program dostępny jest w języku polskim i umożliwia łatwe eksportowanie harmonogramu do plików różnego formatu.

9. Free Commander - zamiast Total Commander (http://www.freecommander.com/pl/)

Niektórzy nie wyobrażają sobie pracy ze standardowym managerem plików Windows - szczególnie w najnowszej wersji popularnych "okienek". Wśród alternatywnych rozwiązań, od wielu lat prym wiedzie Total Commander (dawny Windows Commander). Niestety, jego komercyjne wykorzystywanie wymaga opłaty. Świetnie może go zastąpić jednak darmowy Free Commander oferujący podobną funkcjonalność.

10. Ubuntu - zamiast Windows (http://ubuntu.pl/)

Większość aplikacji wymienionych wyżej działa zarówno pod dyktando systemu operacyjnego Windows, jak i Linux. Szukając oszczędności w firmie, warto więc, przynajmniej na części komputerów (tych pracowników, którzy będą w stanie przystosować się do nowego środowiska) zainstalować darmowy system Ubuntu, charakteryzujący się stabilnością działania, atrakcyjnym wyglądem oraz prostą obsługą.


InformatykaWFirmie.pl - Sprawdź jak zwiększyć efektywność Twojej firmy dzięki informatyce!

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

środa, 8 października 2014

Empatia czyli o sztuce pozyskiwania przyjaciół

Dziś miałam trudny dzień, usiłowałam czytać, by zająć umysł czymś, co pozwoli mi nieco złapać równowagę... myślenie o problemach wcale ich nie rozwiązuje. Wiecie co mi wpadło w oko? coś o empatii, ale i o przyjaźni, czemu tak potrzebujemy akceptacji, rozmów o wszystkim, pokrewnej duszy...kogoś, komu można powiedzieć wszystko i zrozumie, podzieli problemy i radości...? warto się dowiedzieć, czemu chociażby powiedzonko "co dwie głowy to nie jedna" ma swój głębszy sens :-) to oczywiście żart, ale, że ludzie o podobnym myśleniu są dla nas siłą, wsparciem, często stając się częścią jakby nas samych - żartem nie jest. Samo życie. Polecam poniższy artykuł "z nastrajaniem na empatię".

Nasze mózgi są naturalnie nastrojone na empatię


Autor: Alan Kyne Perry


Być może jedną cech najbardziej definiującą nas jako ludzi jest zdolność odczuwania empatii – umiejętności wczuwania się w uczucia drugiej osoby. Nowe badania przeprowadzone na Uniwersytecie Virginia sugerują, że empatia to stały element naszego „wewnętrznego oprogramowania”.


Dzieje się tak ponieważ w naturalny sposób przywiązujemy się do ludzi, którzy są blisko nas – przyjaciół, współmałżonków, partnerów i kochanków.

„Dzięki bliskim znajomościom inni ludzie stają się częścią nas samych”, mówi w zasadzie oczywistą kwestię James Coan – profesor psychologii na Uniwersytecie Virginia. W swoich badaniach wykorzystał on obrazowanie tomografem mózgu, aby odkryć w jaki sposób ludzie okazują bliskie relacje z tymi do których się przywiązują. Badania zostały opublikowane w sierpniowym wydaniu Society Cognivity and Affective Neuroscience.

„Nasza jaźń zawsze wtapia się w ludzi, których mamy blisko siebie”, kontynuuje Coan.

Innymi słowy nasze poczucie własnej tożsamości jest w dużym stopniu oparte na osobach, które dobrze znamy i w które umiemy się wczuć. Coan wraz ze swoim zespołem badawczym przeprowadzili badania nad 22 młodymi osobami (wszystkie z nich były pełnoletnie). Ich mózgi były skanowane rezonansem magnetycznym, skupiając się na aktywności mózgu podczas groźby otrzymania łagodnego porażenia prądem oraz podczas takiej samej informacji w stosunku do bliskiej im osoby oraz obcej.

Naukowcy zaobserwowali, zgodnie z oczekiwaniami, że obszary odpowiedzialne za reakcję na zagrożenie, tj. wyspa, skorupa oraz część płata ciemieniowego, zostały bardzo pobudzone przy myśli o byciu porażonym prądem. W przypadku informacji tego typu dotyczącej obcej osoby regiony te pozostawały aktywne w znacznie mniejszym stopniu. Jednakże myśl o tym, że porażony prądem mógł być przyjaciel lub inna bliska osoba, powodowała w zasadzie identyczne zachowanie się wspomnianych obszarów mózgu, jak podczas bycia samemu pod zagrożeniem tego rodzaju.

„Korelacja pomiędzy sobą samym, a bliską osobą jest bardzo podobna”, mówi Coan. „Odkrycie to pokazuje, że mózg ma niezwykłą zdolność do wczuwania się w innych. Ludzie nam bliscy stają się częścią nas samych. Nie jest to już tylko metafora czy poetyckie stwierdzenie, ale jest to po prostu bardzo prawdziwe. Dosłownie jesteśmy sami w poczuciu zagrożenia, kiedy zagrożony jest nasz przyjaciel. Jednak nie mamy takich odczuć kiedy w niebezpieczeństwie jest obca nam osoba”.

Coen twierdzi, że dzieje się tak ponieważ ludzie potrzebują przyjaciół, osób bliskich, które mogą być obok oraz w pewien sposób dostrzegać w nich samych siebie. A czym więcej ludzie spędzają czasu ze sobą, to w jakiś sposób stają się do siebie podobni.

„Jest to w zasadzie podział na samych siebie oraz obcych. Nasza jaźń zaczyna bowiem zawierać w sobie osoby, do których jesteśmy przywiązani”, mówi dalej Coan. „Kiedy nasz przyjaciel jest w jakiś sposób zagrożony, to sami czujemy się jakby to niebezpieczeństwo ciążyło nad nami. Możemy zrozumieć ból jaki przeżywa czy trudności z jakimi się zmaga. Tak samo osoby nam bliskie mogą zdawać sobie sprawę z wielkości naszego własnego bólu”.

Empatia to najprawdopodobniej rezultat naszych procesów ewolucyjnych. „Kwestie grożące nam samym oznaczały zagrożenie dla naszych zasobów i możliwości. Różne zagrożenia mogły nam odbierać nasze rzeczy. Jednak kiedy rozwiniemy przyjaźń, poznamy ludzi którym możemy ufać i na których możemy polegać, to w istocie stają się oni częścią nas samych. W ten sposób nasze zasoby się jakoby rozszerzają, a my sami zyskujemy. Twój cel staje się moim celem. Jest to cześć naszych zdolności do przetrwania”.

Ludzie potrzebują przyjaciół, mówi Coan, niczym „jedna ręka potrzebuje drugiej, aby móc klasnąć”.


Alan Kyne Perry

Animator i manager kultury. Prezes Fundacji Rozwoju Indywidualnego "Praca Moc Energia". Redaktor naczelny Magazynu Kompresja i właściciel studia muzycznego Frequency Institute.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

Dziś zaćmienie Księżyca... o zjawisku i sztuce obserwacji nieba

Wiecie o tym? Gdyby tak można było takie zjawisko sfotografować... Obserwatorzy nocnego nieba dziś mają okazję podziwiania niezwykle ciekawego zjawiska. W niektorych regionach na Ziemi dojdzie do całkowitego zaćmienia Księżyca. „Spektakl będzie niesamowity – powiedział w komunikacie prasowym Fred Espenaka, ekspert z NASA.”
Niezwykle ciekawe zjawisko
Niestety, jak to tradycyjnie bywa zjawisko nie będzie widoczne z terenów naszego kraju, choć nasi rodacy mieszkający za oceanem rzeczywiście będą mieli na co popatrzeć. W dniu 8 października obserwatorzy powinni próbować zobaczyć całkowite zaćmienie księżyca i wschodzące słońce niemal jednocześnie.
W trakcie tego zaćmienia oba ciała są oddalone od siebie dokładnie o 180 stopni. Idealne dostrzeżenie tego zjawiska (nazywane syzygium) jest niemal niemożliwe. Jednak dzięki ziemskiej atmosferze zarówno Słońce jak i Księżyc są widoczne nad horyzontem dzięki refrakcji astronomicznej. To pozwala ludziom na Ziemi zobaczyć Słonce kilka minut przed jego rzeczywistym wschodem oraz dodatkowe minuty z Księżycem po jego zachodzie.
Dzięki tej atmosferycznej sztuczce wiele amerykańskich miejscowości na wschód od rzeki Missisipi będzie miało okazję obserwować ten niezwykły spektakl na żywo. Przy sprzyjającej pogodzie będzie można zobaczyć moment wschodu Słońca i zachodu zaćmienia Księżyca równocześnie – podaje portal Space.com.
Tylko Ameryka i Pacyfik
Pierwsze fazy całkowitego zaćmienia Księżyca rozpoczną się od Nowej Fundlandii, 30-45 minut przed jego zachodem. Rosnąca muszla ciemności pojawi się w górnej lewej części księżyca, kiedy Słonce zacznie zbliżać się do wschodu. W Nowej Szkocji będzie można zobaczyć połowę zaćmienia, zaś całkowite zaćmienie Księżyca będzie widoczne na zachodzie Ameryki Północnej oraz na Pacyfiku, Japonii, Kamczatce i wschodzie Australii. Wtedy nasz Naturalny Satelita będzie całkowicie zanurzony w cieniu Ziemi. Tymczasem tylko ostatnie etapy zaćmienia będzie zobaczą mieszkańcy zachodniej i środkowej Australii oraz w większości Azji. W ogóle zjawisko nie będzie widoczne w Europie ani Afryce.
Pojawi się kolor niebieski
Jednak naukowcy twierdzą, że tym razem zaćmienie Księżyca to nie tylko czerwone, krwiste palety barw. Przed świtem uważni obserwatorzy będą mogli zobaczyć na niebie turkusowe paski.
„Podczas zaćmienia Księżyca większość światła oświetlającego Księżyc przechodzi przez stratosferę, gdzie staje się czerwona z powodu jego rozpraszania” – wyjaśnia naukowiec, specjalista w dziedzinie nauk atmosferycznych, Richard Keane. „Jednak światło przechodzące przez górną stratosferę penetruje warstwę ozonową, która pochłania kolor czerwony i powoduje jego rozproszenie na niebieskawe wiązki światła”. Keane podkreśla, by dokładniej zobaczyć turkusowe odcienie nieba za pomocą teleskopu lub lornetki w pierwszych i ostatnich minutach trwania zaćmienia Księżyca.
W Polsce najbliższe zaćmienie Księżyca będzie widoczne dopiero we wrześniu 2015 roku... warto zajrzeć do kalendarium http://cybermoon.pl/zacmienia/z_k_pl.html

wtorek, 30 września 2014

Performans - sztuka zmieniania świata

Dziś nie mam weny twórczej, coś się zaczyna, coś się kończy...trzeba nieraz sobie powiedzieć stop i zrobić zwrot o 180 stopni w swoim życiu. To też wyjątkowo trudna sztuka ;-) dziś mam nastrój na pewnego rodzaju sztukę uczestniczącą, coś pomiędzy sztuką a życiem... performans.
Autor: Joanna Dębiec
Spotkałam się z performansem zbierając materiały do pracy magisterskiej, nawiasem - napisałam ją używając "języka" autoetnografii, też w pewien sposób performansu.
Tradycjami performans sięga do futuryzmu, surrealizmu, a szczególnie dadaizmu. Teoretyczne korzenie performansu można znaleźć zarówno w filozofii języka potocznego, jak również w pracach antropologów i socjologów, którzy badali kulturę jako dramat.
Można tu wymienić, z najbardziej znanych, prace Victora Turnera, Ervinga Goffmana czy Kennetha Burke’a. Ważne są także badania folkloru dotyczące sztuki mówionej (np.prace Dwighta Conquergooda), jak również nowatorskie formy teatralne w przedstawieniach Brechta, w której jeden aktor gra wiele postaci, bezpośrednio zwraca się do widowni, komentuje bieg zdarzeń. Postmodernistyczna, a szczególnie poststrukturalistyczna koncepcja podmiotu konstruowanego językowo, odrzucająca esencjalizm i trwałe tożsamości wpłynęła na sposób prezentowania treści przez badacza. Podobnie jak w autoetnografi, postmodernistyczne etnodrama opowiadają osobiste historie (mystory), dotyczące problemów życia codziennego. Szczególnie częste są opowiadania dotyczące traumatycznych zdarzeń, grup zmarginalizowanych, wykluczonych z dyskursu publicznego lub ludzi żyjących w hybrydycznych kulturach, transgresyjnych tożsamościach. Punktem wyjścia dla tworzenia performansu są badania, w których badacz lub zespół badaczy zbiera materiał badawczy, stosując różnorodne metody: obserwację, różnego typu wywiady, zapisy konwersacji, a także wszelkie inne źródła powiązane z tematem badań, np. poezja, pieśni, filmy, fotografie, zapisy autoetnograficzne itp. W kolejnym etapie badacz decyduje, jaką formę przedstawiena wyników wybrać: naturalną czy udramatyzowaną, gdzie przygotowany tekst jest odgrywany. Badacz wybiera sposób prezentacji: może wynająć aktorów i podzielić w sposób dowolny role, może sam odegrać teksty, jak w teatrze jednego aktora, może także rozpisać role i wręczyć je do odegrania osobom z publiczności. Denzin szczególnie ceni osobisty performans, napisany w pierwszej osobie, który może mieć formę opowieści o sobie samym (self-story), w której podmiot przedstawia jakieś zdarzenia z własnej biografii w porządku sekwencyjnym, osobiste historie (personal history), które są szerszą rekonstrukcją historii jednostki, grupy czy instytucji, bazując na wywiadach, wspomnieniach i innych zebranych materiałach oraz świadectwa (testimony), opisujące jakieś zdarzenia polityczne i historyczne, w których podmiot był obserwatorem lub bezpośrednio w nich uczestniczył. Szczególnie ważne są świadectwa dotyczące łamania praw człowieka, walki o przeżycie, niesprawiedliwości społecznej.
Każda z takich opowieści opowiada historię badanych, ze szczególnym uwzględnieniem punktów zwrotnych, przeżyć, w których podmiot opowiadający przechodzi przemianę, porzuca dotychczasowe, zrutynizowane sposoby oglądu świata i odnajduje nową tożsamość. To dotknięcie „trzewi życia” z trudem poddaje się werbalizacji, dlatego też autor może sięgać po inne środki wyrazu: język ciała, symbole i obrazy. W ten sposób tekst "ma dotrzeć do ludzkich serc, a nie tylko umysłów”, zostaje ucieleśniony w ciałach aktorów, tworząc w ten sposób przestrzeń dla wspólnego przeżywania i doświadczania. Wykonywany tekst jest ożywionym przeżyciem w podwójnym znaczeniu tego słowa. Po pierwsze, opowiada o przeżyciach badanych ludzi, na nowo wskrzeszając je na scenie, a po drugie przeżycia te mogą być ponownie doświadczone przez publiczność.

Ten typ zdarzenia komunikacyjnego ma, zdaniem Denzina, ogromna siłę oddziaływania, ponieważ wyzwala silne emocje, takie jak empatia i współczucie, wzbudza w widzach krytyczna refleksję, podważa stereotypy społeczne. A to najbardziej do mnie przemawia w zarówno performansie, jak i autoetnografii. Performans jest zarówno metodą reprezentacji doświadczenia, jak i metodą ich rozumienia. Kluczową rolę w etnoperformansie (czy to literackim - czytelnik, czy to w sztuce - odbiorca) odgrywa publiczność, która nie jest voyeurystycznym audytorium, ale zaangażowanym aktorem, który może dodawać nowe treści do tekstu, rozszerzać go o własne doświadczenia biograficzne.
Generalnie sztuka angażująca odbiorcę w jej przeżywanie, pobudzająca do głębszych refleksji, nie pozwalająca przejść wobec pewnych problemów życia obojętnie, jest wyjątkowa. W dzisiejszych czasach to jedyna szansa na przekaz, który poruszy, wzbudzi refleksję, zaszokuje, zohydzi, jak conajmniej prace Zdzisława Beksińskiego, tyle, że obrazy czy je będziesz oglądał z zachwytem, czy wyjdziesz zbulwersowany z wystawy, nie zmienią Twoich poglądów, życia, a autoetnografia, performans... mają siłę zmieniania świata.

www.wszystkoosztuce.blogspot.com

niedziela, 21 września 2014

Sztuka spisania historii życia, którego sztuka była treścią... czyli o książce "Beksińscy. Portret podwójny"

Właśnie wpadła mi w ręce książka "Beksińcy. Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej. Miałam przeczytać jedną z nowości wydawniczych i napisać recenzję. Hmmm, zaczęłam czytać i... nie mogłam się oderwać. Najbardziej zaskakujące było to, że to coś w rodzaju biografii, więc poza może lata temu czytaną "Udręką i ekstazą" Irvinga Stone'a, która mnie pochłonęła niemal całkowicie, nie czytałam równie dobrze napisanej biografii. Drażnią nieco przeskoki między latami - opis lat 70. przeplatane z czasami obecnymi za bardzo jak dla mnie odrywa od płynnego poznawania losów bohaterów, sprowadza na ziemię, ale autorka tym nadaje tej historii autentyczności. O Beksińskim po raz pierwszy, poza oczywiście gdzieś zasłyszanymi informacjami medialnymi, skandale są medialne, usłyszałam przy okazji poznawania historii fotografii... widziałam interesując się sztuką, malarstwem, grafiką - jego prace, ale raczej traktowałam je bezosobowo... fascynowała genialna wyobraźnia i niesamowity kunszt artysty, prace ojca, Zdzisława Beksińskiego rozbudzają twórczość i wyobraźnię dzisiejszych młodych "zbuntowanych", których pociąga inność, odwaga w wyrażaniu siebie...słynnych nocnych programów muzycznych syna Tomasza nigdy nie miałam okazji słyszeć i po przeczytaniu książki bardzo żałuję, ale je odgrzebię gdzieś w archiwach... wiem, że warto, tym bardziej, że muzyki, o której opowiadał, którą chłonął, i ja słuchałam - moje czasy... ale i równie niepokorna natura ;-) Spotkałam się w wielu recenzjach ze stwierdzeniem, że to książka o samotności... hmmm, "w sa­mot­nej ciszy kształcą się ta­len­ty, a cha­rak­te­ry śród odmętu świata" - pisał Johann Wolfgang Goethe, chyba miał rację. To była samotność z wyboru, może dlatego, że genialny umysł wyprzedza inne...ciężko im nadążyć? Na pewno w książce Beksiński artysta malarz, architekt, rzeźbiarz, twórca właściwie na wszelkich możliwych płaszczyznach, jawi się jako człowiek chcący dogłębnie przeżyć życie, wyrażać dokładnie to, co chce, przekorny wobec wszelkich zasad, twierdzeń, ocen, jakby kpiący z wszystkich i wszystkiego szczerością, dosadnością, prawdziwością obnażający hipokryzję, pozory, system, szokujący, drażniący, niepokorny...tworzący dla siebie przede wszystkim - wedle własnych wizji, wciąż poszukujący, doskonalący się, przekraczający granice zrozumienia. Syn - równie genialna indywidualność, pełna tajemnicy i poszukująca... niepokorna, rozedrgana, chcąca zaznaczyć swoją obecność mocnym akcentem, choćby poprzez swoją śmierć... Po prostu przeczytajcie o nieprzeciętnej rodzinie Beksińskich. Ci, którzy nie są zbyt tolerancyjni, żyją według przyjętych ogólnie zasad, konformiści, nie potrafiący otworzyć się na Innych - nie zrozumieją; ta historia bulwersuje, szokuje, a na pewno pozostawia ślad po ludziach, którzy mieli odwagę żyć po swojemu, w pełni świadomie, twórczo, szukając swojego "spełnienia". Ale po kolei...

Historia Beksińskich domagała się opowiedzenia. I znalazła się autorka, która zrobiła to wspaniale. Oddzierając ich z infantylnej mrocznej legendy, ale nie z tajemnicy.
Rodzina przeklęta – to pierwsze skojarzenie, które się nasuwa. Historia Zdzisława i Tomasza Beksińskich na pierwszy rzut oka wydaje się fabułą któregoś z opowiadań – ukochanego zresztą przez ojca i syna – Edgara Allana Poe.
Ojciec – "najbardziej kontrowersyjny polski malarz" w epoce, kiedy malarstwo było jeszcze w stanie kogokolwiek zbulwersować, kolonizujący wyobraźnię odbiorców swoimi zaświatowymi wizjami, pełnymi zgliszcz, upiorności, sadomasochizmu i kosmicznej samotności. Wzbudzający skrajne reakcje – od uwielbienia po – nagminne ze strony krytyki - zarzuty o kicz. Targany obsesjami odludek z manią na punkcie bezpieczeństwa.
Syn – kultowy prezenter radiowej Trójki i tłumacz "Monty Pythona", outsider i ekscentryk, członek londyńskiego towarzystwa wampirów, który w "WC kwadransie" pojawił się w czarnej pelerynie à la Nosferatu.
Młodszy popełnił samobójstwo, starszy został kilka lat potem zamordowany. Kiedy Tomasz się zabił, w Polskę poszła wieść, że to przez ojca, który miał nierówno pod sufitem. Kiedy zginął ojciec, wydawało się, że realizuje się mroczne fatum ciążące na rodzinie. Zagadkowi, demoniczni, nieszczęśliwi. Bohaterowie ciemnej legendy.
Poszukiwacze niesamowitości będą "Portretem podwójnym" rozczarowani. Choć Grzebałkowska wpiła się w duszę rodu Beksińskich niczym – nie szukając daleko – wampir, odsłaniając jego tajemnice, sekrety, intymność, zrobiła to, by stworzyć portret, na który zasłużyli: odarty z niezdrowej sensacji, ludzki, współczujący. Z jej książki wyłaniają się nie "mroczni inni", ale ludzie z krwi i kości. Wewnętrznie pokręceni i z pokolenia na pokolenie haratani, ale jakoś w swoim poplątaniu zrozumiali, budzący empatię, a także – zwłaszcza ojciec – zwykłą sympatię.
"Portret podwójny", a więc historia ojca i syna, dwóch outsiderów połączonych gordyjskim węzłem pokrewieństwa. Opowieść zaczyna się od listu. Beksiński-ojciec komunikuje w nim przyjaciółce Tomasza, że ten właśnie się zabił. Kończy go słowami: "No nic. Jeśli chcesz jakieś dodatkowe informacje, to napisz. Pięknie wszystkich pozdrawiam". List, napisany dzień do śmierci syna, jest rzeczowy, opisowy. Wstrząsający w swoim chłodzie. Wszystko, co następuje potem w "Portrecie podwójnym" jest właściwie próbą odpowiedzi na – niepostawione wprost, a jednak rozsadzające czaszkę - pytanie: jak można tak beznamiętnie pisać o samobójstwie własnego dziecka?
Grzebałkowska krok po kroku rozjaśnia mrok i na kilkuset stronach udziela odpowiedzi, które znajdują się na przeciwległym biegunie od tego, co proste i przewidywalne. "W sytuacjach skrajnych nie ma schematów" – powie jej jeden z przyjaciół Beksińskich i to zdanie mogłoby być mottem jej opowieści.
"Beksińscy. Portret podwójny" to rozpisana na kilka generacji opowieść o rodzicach i dzieciach, kobietach i mężczyznach, którzy próbują nie utonąć w rzeczywistości. To rodzinna historia wewnętrznych emigracji, opowieść o wrażliwych ludziach, którzy próbują żyć po swojemu, w kontrze do świata, w mozolnie zbudowanych twierdzach, gdzie czują się bezpiecznie.
Podglądamy ich w przypominającym labirynt sanockim domu, w którym nie sposób się nie zgubić, zaglądamy do ich warszawskich mieszkań. Poznajemy niezbyt licznych, ale wiernych przyjaciół domu, marszandów i kuzynów, krytyków i babcie, żywieniowe zwyczaje, nawyki, odzywki domowników, kulisy powstawania obrazów i cielesne sekrety, sny i fantazje. Grzebałkowska odtwarza emocje, relacje, domową atmosferę u Beksińskich tak szczegółowo, że wrażenie wniknięcia w ich życie jest totalne. Tym bardziej, że pozwala bohaterom mówić w pierwszej osobie: poprzez listy i inne zapisy codzienności, jak nagrywany przez Beksińskiego seniora "dziennik foniczny".
Beksińscy się odsłaniają – i zaskakują. Największą niespodziankę robi chyba Beksiński-senior, który swoje wewnętrzne demony trzyma na smyczy zdrowego rozsądku i codziennej krzątaniny. Ekscentryczność i ciemne wizje "miłego pana, prędzej lekarza z wyglądu niż artysty", jak napisze o nim Wojciech Tochman, schodzą w codziennym życiu na drugi plan, zepchnięte przez codzienne użeranie się z urzędniczo-biurokratyczną rzeczywistością PRL-u. Jak tu być melancholikiem, kiedy nad głową wisi sprawa meldunku, kiedy synowi trzeba załatwić taśmy, obrazami przekupić tego i tego i jeszcze na dodatek wymigać się od państwowego stypendium (bo władza, niezależnie od epoki i ustroju, upupić i zawłaszczyć "Artystę" próbuje nieustannie)? Grzebałkowskiej udało się – poprzez opisy codziennej szamotaniny – sportretować nie tylko rodzinę Beksińskich, ale i pełną absurdu epokę.
Sportetowała też pokomplikowane wewnętrzne światy, choć zadanie miała niełatwe, a po drodze wiele pułapek. Toksyczne relacje, nieporadna miłość i emocjonalny chłód, fobie, samobójstwo, zabójstwo to materiał kuszący, ale wybuchowy. Szczególnie w przypadku Tomasza, skrajnie samotnego samozwańczego "Nosferatu", ostatniego ogniwa w spowitym mrokiem łańcuchu pokoleń. Jego portret to fascynujące stadium nieprzystosowania. Człowiek zarazem ziejący nienawiścią do "mięsa" czyli ludzkości i spragniony uczucia, skrajnie infantylny i egocentryczny, (samo)skazujący się na zagładę. Budzący współczucie, bo poniekąd zarażony atmosferą domu, w którym się wychował. "Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna" – pisze Grzebałkowska. Nie ma tu jednak ferowania wyroków, wskazywania winnych. Jest samotność, na którą skazani są jednakowo wszyscy, choć niektórzy radzą sobie z nią lepiej, a inni załamują się pod jej ciężarem.
"Beksińscy. Portet podwójny" to książka biograficzna, która, mówiąc najprościej i najdosadniej, ożywia swoich bohaterów. Pięknie łudzi, że Beksińskich, że innych w ogóle, da się zrozumieć, pojąć, wytłumaczyć. Jednak nawet jeśli to złudzenie, Grzebałkowska zaszła w tej próbie naprawdę daleko. Z małym wyjątkiem. Jak sama przyznaje, oparła jej się Zofia Beksińska. Portret podwójny byłby tak naprawdę portretem potrójnym, gdyby ona – muza, opiekunka, spoiwo, a może: ofiara – nie strzegła tak dobrze swojej tajemnicy. Pozostały domysły, przypuszczenia i to, jak widzieli ją inni.
"Beksińscy. Portret podwójny" to opowieść o znikaniu. Z rodziny nie pozostał przy życiu nikt. Dom w Sanoku został dawno zburzony. Jak donoszą gazety, sanockiemu Muzeum Historycznemu, gdzie znajduje się większość obrazów Zdzisława Beksińskiego, grozi bankructwo. Dobry to moment, by o malarzu, który niegdyś z równą siłą czarował i odrzucał, irytował i wzbudzał podziw, znów zrobiło się głośno - pisze Aleksandra Lipczak w lutym 2014 r. Ja bym dodała...to dobry moment na dobrą książkę, po prostu.

Rozpowszechnianie wizerunku

Polecam jeszcze jeden artykuł z tej serii, chociażby ze względu na to, iż będąc dziennikarką miałam już z tymi tematami do czynienia i wiem, że znajomość prawa pod tym względem jest nieraz niezbędna, by funkcjonować w dzisiejszym świecie, korzystać z wynalazków nowoczesnych technik informacyjnych. Jest to również ważne dla prowadzących blogi, dla wypowiadających się na forach internetowych, dla facebookowiczów, czy w ogóle udzielajacych się w sieci. Warto być odpowiedzialnym za swoje słowa i treści publikowane, polecane, a także wykorzystywane. Uważajmy na bezpieczeństwo danych, szczególnie, gdy publikujemy w sieci swoje prace fotograficzne, jakąkolwiek twórczość, zabezpieczmy się ustawieniami i mądrze korzystajmy z możliwości, jakie daje Internet. Sztuka prowadzenia blogów, stron internetowych, wymaga pewnej wiedzy i znajomości prawa, coraz bardziej egzekwowanego.

Zgoda na rozpowszechnianie wizerunku


Autor: Jarosław Jastrzębski


W dobie mody na rozpowszechnianie fotografii w Internecie (facebook, instagram), wiele osób z pewnością nieraz się zastanawiało, gdzie leży dozwolona granica, czy potrzebna jest zgoda osoby znajdującej się na fotografii, którą zamierzamy udostępnić oraz jak powinniśmy zareagować, jeśli ktoś rozpowszechnia zdjęcia z naszym wizerunkiem bez naszej zgody.


Na wstępie należy zaznaczyć, iż kwestia rozpowszechniania wizerunku została uregulowana w ustawie z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631, z późn. zm.). Zgodnie z art. 81 ust. 1 tej ustawy rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. Natomiast w braku wyraźnego zastrzeżenia zezwolenie nie jest wymagane, jeżeli osoba ta otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie.

Generalną zasadą jest więc konieczność uzyskania zgody osoby, znajdującej się na zdjęciu, które zamierzamy rozpowszechniać, np. umieszczając je na profilu na portalu internetowym. Należy przy tym rozróżnić  rozpowszechnianie od samego uwieczniania wizerunku. Prawo autorskie mówi jedynie o zgodzie na rozpowszechnianie, wynikałoby więc z tego, że zgoda na samo zrobienie komuś zdjęcia nie jest wymagana.

Wyjątek w zakresie zgody dotyczy natomiast sytuacji, gdy ktoś otrzymał wynagrodzenie za pozowanie do zdjęcia. Przyjmuje się wtedy, że skoro ktoś otrzymał takie wynagrodzenie, to co do zasady, wyraził również zgodę na rozpowszechnianie swojego wizerunku, np. dla celów komercyjnych. Dlatego też wszelkie kwestie dotyczące zgód na rozpowszechniane wizerunku oraz określenia pól eksploatacji, w ramach których to rozpowszechnianie będzie następować, powinno zostać uregulowane w drodze umowy jeszcze przed przystąpieniem do realizacji zdjęć. Jest to szczególnie istotne przy ofertach dotyczących pozowania za zdjęcia, gdzie jeśli nie dookreślimy tej kwestii w umowie, to będziemy musieli uzyskiwać każdorazową zgodę takiej osoby na rozpowszechniane jej wizerunku tylko dlatego, że osoba taka nie otrzymała wynagrodzenia za pozowanie i nie będziemy mogli skorzystać z domniemania, że osoba ta wyraziła zgodę na takie rozpowszechnianie.

Prawo autorskie zawiera jednak dwa wyjątki, kiedy nie musimy uzyskiwać zgody na rozpowszechniane wizerunku osoby, tj. w sytuacji, gdy na zdjęciu znajduje się osoba powszechnie znana, a jej wizerunek został wykonany w związku z pełnieniem funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych lub zawodowych. Drugi wyjątek dotyczy natomiast rozpowszechniania wizerunku osoby, która stanowi jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz czy publiczna impreza (art. 81 ust. 2 Prawa autorskiego).

Na temat tego, kogo można zaliczyć do grona osób powszechnie znanych, wypowiedział się Sąd Najwyższy, który uznał, że za taką osobę możemy uznawać osoby, które wprost lub w sposób dorozumiany godzą się na podawanie do publicznej wiadomości wiedzy o swoim życiu. Nie są to jednak tylko aktorzy, piosenkarze czy politycy, lecz także osoby prowadzące inną działalność, na przykład gospodarczą czy społeczną (patrz. wyrok Sądu Najwyższego z dnia 20 lipca 2007 r. sygn. I CSK 134/07).

Drugi wyjątek jest natomiast o tyle ciekawy, iż dotyczy sytuacji, kiedy bierzemy udział w jakimś happeningu czy też innej imprezie, po czym zdjęcia z naszym wizerunkiem zostają umieszczone w prasowym sprawozdaniu z takiej imprezy czy w innym artykule na jej temat. Dla zastosowania tego wyjątku od potrzeby uzyskiwania zgody na rozpowszechniane wizerunku, konieczne jest ustalenie relacji między wizerunkiem osoby (osób) a pozostałymi elementami znajdującymi się na fotografii lub materiale filmowym. Otóż rozpowszechnianie wizerunku nie wymaga zezwolenia, jeżeli stanowi on jedynie element dodatkowy przedstawionej całości, tzn. w razie usunięcia wizerunku nie zmieniłby się charakter i przedmiot całego przedstawienia. Innymi słowy, fotografowi lub osobie nagrywającej materiał filmowy chodzi o udokumentowanie samego wydarzenia, nie zaś naszej osoby.

Na marginesie konieczności uzyskiwania zgody na rozpowszechnianie wizerunku, warto zaznaczyć, iż istnieje również zakaz publikowania w prasie wizerunku osób, wobec których toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe, jak również wizerunku osób, które w konkretnej sprawie są pokrzywdzonymi lub poszkodowanymi. Zakaz taki wynika wprost z przepisów ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe (Dz. U. Nr 5, poz. 24, z późn. zm.) i dla dokonania publikacji wizerunku takiej osoby wymagana jest zgoda tej osoby lub w niektórych przypadkach zgoda sądu lub prokuratora.

Co może natomiast zrobić osoba, której wizerunek został rozpowszechniony bez jej zgody? Może wówczas skorzystać z konkretnych środków ochrony prawnej. Przede wszystkim może żądać zaniechania takiego działania, usunięcia skutków takiego naruszenia oraz jeżeli działanie takie było zawinione, żądać odpowiedniego zadośćuczynienia za doznaną krzywdę lub zapłaty określonej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.


Jarosław Jastrzębski jest radcą prawnym, specjalistą z zakresu prawa autorskiego, ochrony wizerunku oraz zwalczania nieuczciwej konkurencji, autor bloga poświęconego prawie własności intelektualnej http://wlasnosc-intelektualna.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O blogach, hejterach i prawie

Polecam tym razem art. na czasie, będzie o blogach, ale i o hejterach i prawie prasowym... Będzie w tym temacie co poczytać i może o czym podyskutować. Zachęcam do komentowania publikowanych artykułów...

Odpowiedzialność za „hejt”, czyli kilka słów o prawnych aspektach blogowania


Autor: Jarosław Jastrzębski


Prowadzenie bloga stało się dzisiaj tak powszechne jak chociażby używanie telefonu komórkowego czy płacenie podatków. Określenie bloger czy blogosfera na stałe już weszły do języka potocznego i stały się częścią kultury masowej.


Obecnie mamy blogi kulinarne, modowe, prawnicze, videoblogi, fotoblogi itd. Rozwój w tym zakresie jest przeogromny, podejrzewam, że w chwili pisania tego wpisu powstaje co najmniej kilka nowych rodzajów blogów.

Osoby publikujące w internecie muszą mieć na uwadze fakt, iż pomimo tego, iż tego typu publikacje i wypowiedzi w sieci nie są z reguły uznawane za publikacje prasowe (choć jest to kwestia sporna), to jednak tego typu materiały mogą godzić w prawa innych osób i mam tu na myśli głównie dobra osobiste.

Mówi się też powszechnie o tzw. „hejcie” czyli po prostu wypowiedziach mocno nacechowanych nieniawiścią lub też po prostu chęcią obrażenia kogoś. Autorem takich wypowiedzi może być nie tylko autor bloga, ale również osoby „wchodzące” na niego i zostawiające na nim swoje komentarze.

Żeby zobrazować z czym mamy do czynienia, warto podkreślić czym tak naprawdę są dobra osobiste. Dobra osobiste człowieka są to pewne wartości o podłożu emocjonalnym bądź psychicznym, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna (art. 23 Kodeksu cywilnego). Jest to oczywiście katalog przykładowy i dobrem osobistym może być szereg innych rzeczy, jak również niektóre dobra osobiste mogą również przynależeć osobom prawnym, tj. przedsiębiorcom oraz dużym korporacjom dbającym o swój wizerunek.

Dlatego też wszelkie treści lub wypowiedzi, które zagrażają tym dobrom mogą powodować odpowiedzialność odszkodowawczą oraz konieczność późniejszego złożenia oświadczenia o odpowiedniej treści i formie, czyli czegoś na zasadzie przeprosin.

Nie jest jednak tak, że każda wypowiedź krytyczna czy też stawiająca w złym świetle będzie od razu podstawą do roszczeń. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na art. 41 ustawy – Prawo prasowe. Można tam między innymi znaleźć, że:

publikowanie rzetelnych, zgodnych z zasadami współżycia społecznego ujemnych ocen dzieł naukowych lub artystycznych albo innej działalności twórczej, zawodowej lub publicznej pozostaje pod ochroną prawa, ponadto przepis ten stosuje się odpowiednio do satyry i karykatury.

Czyli wszystko będzie zależeć od tego do jakich celów naszą krytykę wykorzystujemy, jeśli tylko do tego żeby kogoś obrazić, to na pewno nasze działanie będzie bezprawne. Również w swoich wypowiedziach musimy używać środków adekwatnych do celu, choć stosowanie ocen wartościujących jest już na przykład dopuszczalne w ramach zagwarantowanej swobody wypowiedzi, co potwierdził m.in. Sąd Apelacyjny w Białymstoku w wyroku z dnia 11 grudnia 2013 r. o sygn. I Aca 595/13.

Problem tkwi w zasadzie tylko w jednym…

skoro chcemy się bronić powołując ustawę – Prawo prasowe i tym że krytykujemy w celu dokonywania ocen, o których mówi art. 41 tej ustawy, to niestety jednocześnie uznajemy, że blog jest objęty definicją prasy w rozumieniu Prawa prasowego, co oznacza, że będziemy musieli go zarejestrować w sądzie. Problem z tym jak traktować treści zamieszczane na blogu wynika z tego, iż polskie prawo nie definiuje, czym dokładnie jest blog, w praktyce więc to sądy orzekają, czy dany blog zostanie objęty definicją prasy, a tym samym obowiązkiem rejestracji.

Zupełnie inaczej wygląda kwestia odpowiedzialności blogera za treści umieszczane przez jego czytelników w postaci komentarzy. Przyjmuje się, że administrator bloga nie ponosi odpowiedzialności za treści umieszczane w komentarzach przez osoby trzecie (często anonimowe), nie jest więc zobowiązany do tzw. kontroli prewencyjnej. Jednakże zgodnie z ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną po otrzymaniu zawiadomienia lub wiarygodnej informacji o naruszeniu praw osób trzecich powinien niezwłocznie uniemożliwić dostęp do takich treści np. je usunąć na żądanie osób, których prawa zostały naruszone.


Jarosław Jastrzębski jest radcą prawnym, specjalistą z zakresu prawa własności intelektualnej, zwalczania nieuczciwej konkurencji oraz nowych technologii, autor bloga Wlasnosc intelektualna.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

piątek, 19 września 2014

Malarstwo ścienne "od kuchni"

Polecam dziś artykuł na temat malowideł ściennych, to tzw. freski, jak np. właśnie odrestaurowywane w gotyckim kościele parafialnym w Czchowie - jedne z najstarszych w Europie. Czy zainteresowaliście się kiedyś, jak powstają freski? Jak powstawały wieki temu? Dziś za pomocą dawnych, naturalnych metod konserwatorzy centymetr po centymetrze je odnawiają... to jedne z najstarszych dzieł malarstwa ściennego, powstałych z użyciem najstarszych w historii sztuki, naturalnych barwników i technik malarskich.

Malarstwo ścienne - fresk


Autor: Franek1


Al fresco, czyli fresk mokry, zwany też często freskiem prawdziwym, jest jedną z najstarszych technik malarskich, ukształtowaną w ścisłym związku z architekturą. Nie sposób dokładnie określić, kiedy wynaleziono fresk, ale według Witruwiusza był powszechnie znany w starożytności.


Jak dowodzą zachowane fragmenty rzymskich prac, na przykład w Pompejach, antyczni artyści władali znakomicie technikami ściennymi. Malarstwo ścienne a w szczególności fresk był chetnie wykorzystywany do ozdabiania ścian.

Jako podobrazie fresku służy kamienna, kamienno-ceglana lub ceglana ściana. Ogólną zasada jest sporządzenie (aricciato) szorstkiej zaprawy wyrównującej i podkładowej z piasku i wapna. Po jej wyschnięciu nakłada się następną intonaco. Jest mniej piasku w stosunku do wapna albo zamiast piasku mączka marmurowa. Ta zaprawa jest gładsza. Na tej warstwie maluje się pigmentami rozrobionymi z wodą. Po zatarciu intonaco przystępuje się do malowania bezpośredniego na wilgotnej jeszcze zaprawie, zgodnie z zasadą „mokro w mokrym”.

Malowidło musi powstawać systemem dniówkowym, tzn. artysta dziennie może wykonać tylko taką część pracy (malowidła), jaką zdąży przed stężeniem zaprawy. Następnego dnia nakłada się kolejną partię intonaco, dobrze przylegająca do pierwszej. Farbami są pigmenty utarte z woda wapienną. Spoiwem barwników jest świeża zaprawa (gdzie znajduje się wapno gaszone i pod wpływem i dwutlenku węgla z powietrza, przemienia się w krystaliczny węglan wapnia) która twardniejąc wiąże je i malowidło staje się wodoodporne.

Fresk mokry nie jest, więc techniką prostą ani łatwą, ale cały trud zwykle rekompensuje imponujący efekt końcowy. Dekoracja wykonana przy użyciu techniki al fresco daje niepowtarzalny efekt świeżości, czystości i świecenia barw, a także gwarantuje niezrównaną trwałość. Kolejna warstwa tynku należy już do tzw. intonaco. Do ciasta wapiennego dodaje się piasek miałki, przy czym grubość całego intonaco ma wynosić od 0,5 cm do 1 cm. W intonaco piasek może być zastąpiony mączką marmurową, tartą cegłą lub innym cienkim wypełniaczem. Intonaco wyrównuje się deseczką skrapiając powierzchnię tynku wodą w celu dokładniejszego wyrównania powierzchni.

Intonaco zakłada się na takiej powierzchni, którą ma się zamalować w ciągu jednego dnia. Ilość warstw intonaco jest w zasadzie dowolna (w praktyce od 2 do 8). Im więcej warstw, tym dłużej można malować (nie tak szybko wysycha). Grubość wszystkich warstw (aricciato i intonaco) może dochodzić do 4 cm Kilkuwarstwowy tynk jest mocniejszy od jednej grubej warstwy i dłużej utrzymuje wilgotność. Bardzo ważną rzeczą jest zachowanie odpowiedniej proporcji pomiędzy wapnem a wypełniaczem. W znacznej mierze zależy ona od jakości wapna - im tłustsze, tym więcej wypełniacza.


Pracownia malarstwa wykonuje realizacje ścienne

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O symbolice w malarstwie ikonograficznym

Trójca Święta Rublowa czyli Mona Lisa ikonografii


Autor: Aleksandra Kokosińska


Większość z nas kojarzy najbardziej znanego rosyjskiego ikono pisarza- Andrieja Rublowa.  Ale czy możemy z łatwością wymienić  jego najwybitniejsze dzieło, tak jak jednym tchem jako dzieło Leonarda da Vinci wskazujemy Mona Lisę? Przyjrzyjmy się więc jednemu z najbardziej znanych dzieł sztuki prawosławnej- ikonie "Trójcy Świętej".


jj

Na pierwszy rzut oka widzimy trzech aniołów siedzących przy stole, na którym stoi jedynie kielich.  Tak więc teoretycznie nazwa ikony „Trójca Święta” nie pasuje do tego co widzimy. Warto pamiętać, że ikonopisarze nie mogli swobodnie interpretować Pisma i dowolnie ukazywać swojej artystycznej wizji. Musieli ściśle przestrzegać zasad narzuconych w podręcznikach pisania ikon czyli hermeneiach. Rublow więc nie mógł dowolnie interpretować scen z Pisma.  Wiemy też, że Rublow opierał się tu na XVIII rozdziale Księgi Rodzaju, który opisuje Boga ukazującego się Abrahamowi i Sarze w postaci trzech aniołów pod wielkim dębem. Genialny malarz usunął więc postać Sary i Abrahama. Dlaczego? Ponieważ postanowił ukazać podstawowy dogmat chrześcijaństwa, który w Księdze Rodzaju jeszcze nie występuje, czyli prototyp Trójcy Świętej.

Do tej pory malarze ikon przedstawiali ta scenę z Biblii zgodnie z opisem: trzej aniołowie razem z Sarą i Abrahamem siedzą pod wielkim dębem. Natomiast w swoim dziele Rublow usunął  dwie postacie, pozostawiając jedynie postacie aniołów. Poza tym wielki dąb ukazał jedynie symbolicznie. Dąb jest tu podpisem. Na ikonach każda postać musi być podpisana, przykładowo nad głową Maryi znajdziemy zazwyczaj napis „Matka Boża”, a nad głową Jezusa „Jezus Chrystus” (takie napisy znajdziemy na przykład na ikonie Matki Bożej Częstochowskiej). Na ikonie Rublowa nie ma podpisów wskazujących osoby Trójcy Świętej, zamiast tego nad każdym z aniołów znajduje się symbol. Nad głową Chrystusa, czyli środkowego Anioła, widzimy drzewo. Symbolizuje ono drzewo z raju, pod którym zaczął się grzech, ale także drzewo krzyża, na którym Chrystus grzech pokonał. Z lewej strony, nad Bogiem Ojcem, widzimy dom, symbol Domu Ojca. Natomiast nad Aniołem-Duchem Świętym znajduje się symbol góry, ponieważ Duch Święty objawia się na górze, jest to też symbol świętości Trójcy.

Ikona jest obrazem, ale obrazem pełnym symboli. Każdy szczegół ma znaczenie, i ikony Rublowa nie są tu wyjątkiem. Aby nie odebrać żadnemu z aniołów godności oraz ukazać równość trzech istot boskich, ich trójistotę, Rublow namalował wszystkie postacie aniołów w tym samym typie. Do tej pory nie było to stosowane, postać środkowa była zawsze ukazywana inaczej niż te po bokach. Na tej ikonie wszystkie postacie są takie same, bo tylko tak Rublow mógł ukazać współistotę Trójcy. Co również godne uwagi, żadna z postaci nie siedzi prosto, każda się pochyla: Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna. W ten sposób postacie tworzą krąg, a krąg to doskonałość, pełnia. W centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich. Kielich z kolei to odwołanie do Eucharystii, dlatego gdy się dobrze przyjrzymy, zobaczymy w nim głowę Baranka. Ale kielich znajdujący się na stole nie jest jedynym- jeżeli lepiej się przyjrzeć, można zauważyć, że również postacie Aniołów tworzą zarys kielicha.

Jednak nie każdy element na ikonie został ukazany w sposób inny niż przed Rublowem. Przykładowo kolorystyka szat aniołów jest zgodna z tradycją i niezaskakująca. Szaty środkowego anioła, Chrystusa, są czerwono-niebieskie. Są to kolory wybrane bardzo rozważnie, bo doskonale ukazują dwoistość natury Chrystusa: niebieski to kolor człowieczeństwa, a czerwony Bóstwa. Szata Boga Ojca jest złota, co było wyborem oczywistym, ponieważ złoto to kolor świętości Boga. Prawy Anioł symbolizujący Ducha Świętego ma niebieską tunikę i zielono-złotą szatę. Zieleń to kolor ożywiający, przeznaczony Duchowi Świętemu. Rublow zachował więc klasyczne kolory przeznaczone osobom Trójcy Świętej.

W ten sposób, przyglądając się jedynie kilku elementom ikony „Trójca Święte”, możemy zobaczyć geniusz Andrieja Rublowa, przejawiający się w innowatorskim podejściu przy zachowaniu wszystkich zasad pisania ikon. Dopiero on w XV wieku potrafił ukazać biblijną scenę w sposób przełomowy, bo metaforyczny na wielu poziomach.


Aleksandra Kokosińska

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.