niedziela, 21 września 2014

Sztuka spisania historii życia, którego sztuka była treścią... czyli o książce "Beksińscy. Portret podwójny"

Właśnie wpadła mi w ręce książka "Beksińcy. Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej. Miałam przeczytać jedną z nowości wydawniczych i napisać recenzję. Hmmm, zaczęłam czytać i... nie mogłam się oderwać. Najbardziej zaskakujące było to, że to coś w rodzaju biografii, więc poza może lata temu czytaną "Udręką i ekstazą" Irvinga Stone'a, która mnie pochłonęła niemal całkowicie, nie czytałam równie dobrze napisanej biografii. Drażnią nieco przeskoki między latami - opis lat 70. przeplatane z czasami obecnymi za bardzo jak dla mnie odrywa od płynnego poznawania losów bohaterów, sprowadza na ziemię, ale autorka tym nadaje tej historii autentyczności. O Beksińskim po raz pierwszy, poza oczywiście gdzieś zasłyszanymi informacjami medialnymi, skandale są medialne, usłyszałam przy okazji poznawania historii fotografii... widziałam interesując się sztuką, malarstwem, grafiką - jego prace, ale raczej traktowałam je bezosobowo... fascynowała genialna wyobraźnia i niesamowity kunszt artysty, prace ojca, Zdzisława Beksińskiego rozbudzają twórczość i wyobraźnię dzisiejszych młodych "zbuntowanych", których pociąga inność, odwaga w wyrażaniu siebie...słynnych nocnych programów muzycznych syna Tomasza nigdy nie miałam okazji słyszeć i po przeczytaniu książki bardzo żałuję, ale je odgrzebię gdzieś w archiwach... wiem, że warto, tym bardziej, że muzyki, o której opowiadał, którą chłonął, i ja słuchałam - moje czasy... ale i równie niepokorna natura ;-) Spotkałam się w wielu recenzjach ze stwierdzeniem, że to książka o samotności... hmmm, "w sa­mot­nej ciszy kształcą się ta­len­ty, a cha­rak­te­ry śród odmętu świata" - pisał Johann Wolfgang Goethe, chyba miał rację. To była samotność z wyboru, może dlatego, że genialny umysł wyprzedza inne...ciężko im nadążyć? Na pewno w książce Beksiński artysta malarz, architekt, rzeźbiarz, twórca właściwie na wszelkich możliwych płaszczyznach, jawi się jako człowiek chcący dogłębnie przeżyć życie, wyrażać dokładnie to, co chce, przekorny wobec wszelkich zasad, twierdzeń, ocen, jakby kpiący z wszystkich i wszystkiego szczerością, dosadnością, prawdziwością obnażający hipokryzję, pozory, system, szokujący, drażniący, niepokorny...tworzący dla siebie przede wszystkim - wedle własnych wizji, wciąż poszukujący, doskonalący się, przekraczający granice zrozumienia. Syn - równie genialna indywidualność, pełna tajemnicy i poszukująca... niepokorna, rozedrgana, chcąca zaznaczyć swoją obecność mocnym akcentem, choćby poprzez swoją śmierć... Po prostu przeczytajcie o nieprzeciętnej rodzinie Beksińskich. Ci, którzy nie są zbyt tolerancyjni, żyją według przyjętych ogólnie zasad, konformiści, nie potrafiący otworzyć się na Innych - nie zrozumieją; ta historia bulwersuje, szokuje, a na pewno pozostawia ślad po ludziach, którzy mieli odwagę żyć po swojemu, w pełni świadomie, twórczo, szukając swojego "spełnienia". Ale po kolei...

Historia Beksińskich domagała się opowiedzenia. I znalazła się autorka, która zrobiła to wspaniale. Oddzierając ich z infantylnej mrocznej legendy, ale nie z tajemnicy.
Rodzina przeklęta – to pierwsze skojarzenie, które się nasuwa. Historia Zdzisława i Tomasza Beksińskich na pierwszy rzut oka wydaje się fabułą któregoś z opowiadań – ukochanego zresztą przez ojca i syna – Edgara Allana Poe.
Ojciec – "najbardziej kontrowersyjny polski malarz" w epoce, kiedy malarstwo było jeszcze w stanie kogokolwiek zbulwersować, kolonizujący wyobraźnię odbiorców swoimi zaświatowymi wizjami, pełnymi zgliszcz, upiorności, sadomasochizmu i kosmicznej samotności. Wzbudzający skrajne reakcje – od uwielbienia po – nagminne ze strony krytyki - zarzuty o kicz. Targany obsesjami odludek z manią na punkcie bezpieczeństwa.
Syn – kultowy prezenter radiowej Trójki i tłumacz "Monty Pythona", outsider i ekscentryk, członek londyńskiego towarzystwa wampirów, który w "WC kwadransie" pojawił się w czarnej pelerynie à la Nosferatu.
Młodszy popełnił samobójstwo, starszy został kilka lat potem zamordowany. Kiedy Tomasz się zabił, w Polskę poszła wieść, że to przez ojca, który miał nierówno pod sufitem. Kiedy zginął ojciec, wydawało się, że realizuje się mroczne fatum ciążące na rodzinie. Zagadkowi, demoniczni, nieszczęśliwi. Bohaterowie ciemnej legendy.
Poszukiwacze niesamowitości będą "Portretem podwójnym" rozczarowani. Choć Grzebałkowska wpiła się w duszę rodu Beksińskich niczym – nie szukając daleko – wampir, odsłaniając jego tajemnice, sekrety, intymność, zrobiła to, by stworzyć portret, na który zasłużyli: odarty z niezdrowej sensacji, ludzki, współczujący. Z jej książki wyłaniają się nie "mroczni inni", ale ludzie z krwi i kości. Wewnętrznie pokręceni i z pokolenia na pokolenie haratani, ale jakoś w swoim poplątaniu zrozumiali, budzący empatię, a także – zwłaszcza ojciec – zwykłą sympatię.
"Portret podwójny", a więc historia ojca i syna, dwóch outsiderów połączonych gordyjskim węzłem pokrewieństwa. Opowieść zaczyna się od listu. Beksiński-ojciec komunikuje w nim przyjaciółce Tomasza, że ten właśnie się zabił. Kończy go słowami: "No nic. Jeśli chcesz jakieś dodatkowe informacje, to napisz. Pięknie wszystkich pozdrawiam". List, napisany dzień do śmierci syna, jest rzeczowy, opisowy. Wstrząsający w swoim chłodzie. Wszystko, co następuje potem w "Portrecie podwójnym" jest właściwie próbą odpowiedzi na – niepostawione wprost, a jednak rozsadzające czaszkę - pytanie: jak można tak beznamiętnie pisać o samobójstwie własnego dziecka?
Grzebałkowska krok po kroku rozjaśnia mrok i na kilkuset stronach udziela odpowiedzi, które znajdują się na przeciwległym biegunie od tego, co proste i przewidywalne. "W sytuacjach skrajnych nie ma schematów" – powie jej jeden z przyjaciół Beksińskich i to zdanie mogłoby być mottem jej opowieści.
"Beksińscy. Portret podwójny" to rozpisana na kilka generacji opowieść o rodzicach i dzieciach, kobietach i mężczyznach, którzy próbują nie utonąć w rzeczywistości. To rodzinna historia wewnętrznych emigracji, opowieść o wrażliwych ludziach, którzy próbują żyć po swojemu, w kontrze do świata, w mozolnie zbudowanych twierdzach, gdzie czują się bezpiecznie.
Podglądamy ich w przypominającym labirynt sanockim domu, w którym nie sposób się nie zgubić, zaglądamy do ich warszawskich mieszkań. Poznajemy niezbyt licznych, ale wiernych przyjaciół domu, marszandów i kuzynów, krytyków i babcie, żywieniowe zwyczaje, nawyki, odzywki domowników, kulisy powstawania obrazów i cielesne sekrety, sny i fantazje. Grzebałkowska odtwarza emocje, relacje, domową atmosferę u Beksińskich tak szczegółowo, że wrażenie wniknięcia w ich życie jest totalne. Tym bardziej, że pozwala bohaterom mówić w pierwszej osobie: poprzez listy i inne zapisy codzienności, jak nagrywany przez Beksińskiego seniora "dziennik foniczny".
Beksińscy się odsłaniają – i zaskakują. Największą niespodziankę robi chyba Beksiński-senior, który swoje wewnętrzne demony trzyma na smyczy zdrowego rozsądku i codziennej krzątaniny. Ekscentryczność i ciemne wizje "miłego pana, prędzej lekarza z wyglądu niż artysty", jak napisze o nim Wojciech Tochman, schodzą w codziennym życiu na drugi plan, zepchnięte przez codzienne użeranie się z urzędniczo-biurokratyczną rzeczywistością PRL-u. Jak tu być melancholikiem, kiedy nad głową wisi sprawa meldunku, kiedy synowi trzeba załatwić taśmy, obrazami przekupić tego i tego i jeszcze na dodatek wymigać się od państwowego stypendium (bo władza, niezależnie od epoki i ustroju, upupić i zawłaszczyć "Artystę" próbuje nieustannie)? Grzebałkowskiej udało się – poprzez opisy codziennej szamotaniny – sportretować nie tylko rodzinę Beksińskich, ale i pełną absurdu epokę.
Sportetowała też pokomplikowane wewnętrzne światy, choć zadanie miała niełatwe, a po drodze wiele pułapek. Toksyczne relacje, nieporadna miłość i emocjonalny chłód, fobie, samobójstwo, zabójstwo to materiał kuszący, ale wybuchowy. Szczególnie w przypadku Tomasza, skrajnie samotnego samozwańczego "Nosferatu", ostatniego ogniwa w spowitym mrokiem łańcuchu pokoleń. Jego portret to fascynujące stadium nieprzystosowania. Człowiek zarazem ziejący nienawiścią do "mięsa" czyli ludzkości i spragniony uczucia, skrajnie infantylny i egocentryczny, (samo)skazujący się na zagładę. Budzący współczucie, bo poniekąd zarażony atmosferą domu, w którym się wychował. "Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna" – pisze Grzebałkowska. Nie ma tu jednak ferowania wyroków, wskazywania winnych. Jest samotność, na którą skazani są jednakowo wszyscy, choć niektórzy radzą sobie z nią lepiej, a inni załamują się pod jej ciężarem.
"Beksińscy. Portet podwójny" to książka biograficzna, która, mówiąc najprościej i najdosadniej, ożywia swoich bohaterów. Pięknie łudzi, że Beksińskich, że innych w ogóle, da się zrozumieć, pojąć, wytłumaczyć. Jednak nawet jeśli to złudzenie, Grzebałkowska zaszła w tej próbie naprawdę daleko. Z małym wyjątkiem. Jak sama przyznaje, oparła jej się Zofia Beksińska. Portret podwójny byłby tak naprawdę portretem potrójnym, gdyby ona – muza, opiekunka, spoiwo, a może: ofiara – nie strzegła tak dobrze swojej tajemnicy. Pozostały domysły, przypuszczenia i to, jak widzieli ją inni.
"Beksińscy. Portret podwójny" to opowieść o znikaniu. Z rodziny nie pozostał przy życiu nikt. Dom w Sanoku został dawno zburzony. Jak donoszą gazety, sanockiemu Muzeum Historycznemu, gdzie znajduje się większość obrazów Zdzisława Beksińskiego, grozi bankructwo. Dobry to moment, by o malarzu, który niegdyś z równą siłą czarował i odrzucał, irytował i wzbudzał podziw, znów zrobiło się głośno - pisze Aleksandra Lipczak w lutym 2014 r. Ja bym dodała...to dobry moment na dobrą książkę, po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz