wtorek, 30 września 2014

Performans - sztuka zmieniania świata

Dziś nie mam weny twórczej, coś się zaczyna, coś się kończy...trzeba nieraz sobie powiedzieć stop i zrobić zwrot o 180 stopni w swoim życiu. To też wyjątkowo trudna sztuka ;-) dziś mam nastrój na pewnego rodzaju sztukę uczestniczącą, coś pomiędzy sztuką a życiem... performans.
Autor: Joanna Dębiec
Spotkałam się z performansem zbierając materiały do pracy magisterskiej, nawiasem - napisałam ją używając "języka" autoetnografii, też w pewien sposób performansu.
Tradycjami performans sięga do futuryzmu, surrealizmu, a szczególnie dadaizmu. Teoretyczne korzenie performansu można znaleźć zarówno w filozofii języka potocznego, jak również w pracach antropologów i socjologów, którzy badali kulturę jako dramat.
Można tu wymienić, z najbardziej znanych, prace Victora Turnera, Ervinga Goffmana czy Kennetha Burke’a. Ważne są także badania folkloru dotyczące sztuki mówionej (np.prace Dwighta Conquergooda), jak również nowatorskie formy teatralne w przedstawieniach Brechta, w której jeden aktor gra wiele postaci, bezpośrednio zwraca się do widowni, komentuje bieg zdarzeń. Postmodernistyczna, a szczególnie poststrukturalistyczna koncepcja podmiotu konstruowanego językowo, odrzucająca esencjalizm i trwałe tożsamości wpłynęła na sposób prezentowania treści przez badacza. Podobnie jak w autoetnografi, postmodernistyczne etnodrama opowiadają osobiste historie (mystory), dotyczące problemów życia codziennego. Szczególnie częste są opowiadania dotyczące traumatycznych zdarzeń, grup zmarginalizowanych, wykluczonych z dyskursu publicznego lub ludzi żyjących w hybrydycznych kulturach, transgresyjnych tożsamościach. Punktem wyjścia dla tworzenia performansu są badania, w których badacz lub zespół badaczy zbiera materiał badawczy, stosując różnorodne metody: obserwację, różnego typu wywiady, zapisy konwersacji, a także wszelkie inne źródła powiązane z tematem badań, np. poezja, pieśni, filmy, fotografie, zapisy autoetnograficzne itp. W kolejnym etapie badacz decyduje, jaką formę przedstawiena wyników wybrać: naturalną czy udramatyzowaną, gdzie przygotowany tekst jest odgrywany. Badacz wybiera sposób prezentacji: może wynająć aktorów i podzielić w sposób dowolny role, może sam odegrać teksty, jak w teatrze jednego aktora, może także rozpisać role i wręczyć je do odegrania osobom z publiczności. Denzin szczególnie ceni osobisty performans, napisany w pierwszej osobie, który może mieć formę opowieści o sobie samym (self-story), w której podmiot przedstawia jakieś zdarzenia z własnej biografii w porządku sekwencyjnym, osobiste historie (personal history), które są szerszą rekonstrukcją historii jednostki, grupy czy instytucji, bazując na wywiadach, wspomnieniach i innych zebranych materiałach oraz świadectwa (testimony), opisujące jakieś zdarzenia polityczne i historyczne, w których podmiot był obserwatorem lub bezpośrednio w nich uczestniczył. Szczególnie ważne są świadectwa dotyczące łamania praw człowieka, walki o przeżycie, niesprawiedliwości społecznej.
Każda z takich opowieści opowiada historię badanych, ze szczególnym uwzględnieniem punktów zwrotnych, przeżyć, w których podmiot opowiadający przechodzi przemianę, porzuca dotychczasowe, zrutynizowane sposoby oglądu świata i odnajduje nową tożsamość. To dotknięcie „trzewi życia” z trudem poddaje się werbalizacji, dlatego też autor może sięgać po inne środki wyrazu: język ciała, symbole i obrazy. W ten sposób tekst "ma dotrzeć do ludzkich serc, a nie tylko umysłów”, zostaje ucieleśniony w ciałach aktorów, tworząc w ten sposób przestrzeń dla wspólnego przeżywania i doświadczania. Wykonywany tekst jest ożywionym przeżyciem w podwójnym znaczeniu tego słowa. Po pierwsze, opowiada o przeżyciach badanych ludzi, na nowo wskrzeszając je na scenie, a po drugie przeżycia te mogą być ponownie doświadczone przez publiczność.

Ten typ zdarzenia komunikacyjnego ma, zdaniem Denzina, ogromna siłę oddziaływania, ponieważ wyzwala silne emocje, takie jak empatia i współczucie, wzbudza w widzach krytyczna refleksję, podważa stereotypy społeczne. A to najbardziej do mnie przemawia w zarówno performansie, jak i autoetnografii. Performans jest zarówno metodą reprezentacji doświadczenia, jak i metodą ich rozumienia. Kluczową rolę w etnoperformansie (czy to literackim - czytelnik, czy to w sztuce - odbiorca) odgrywa publiczność, która nie jest voyeurystycznym audytorium, ale zaangażowanym aktorem, który może dodawać nowe treści do tekstu, rozszerzać go o własne doświadczenia biograficzne.
Generalnie sztuka angażująca odbiorcę w jej przeżywanie, pobudzająca do głębszych refleksji, nie pozwalająca przejść wobec pewnych problemów życia obojętnie, jest wyjątkowa. W dzisiejszych czasach to jedyna szansa na przekaz, który poruszy, wzbudzi refleksję, zaszokuje, zohydzi, jak conajmniej prace Zdzisława Beksińskiego, tyle, że obrazy czy je będziesz oglądał z zachwytem, czy wyjdziesz zbulwersowany z wystawy, nie zmienią Twoich poglądów, życia, a autoetnografia, performans... mają siłę zmieniania świata.

www.wszystkoosztuce.blogspot.com

niedziela, 21 września 2014

Sztuka spisania historii życia, którego sztuka była treścią... czyli o książce "Beksińscy. Portret podwójny"

Właśnie wpadła mi w ręce książka "Beksińcy. Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej. Miałam przeczytać jedną z nowości wydawniczych i napisać recenzję. Hmmm, zaczęłam czytać i... nie mogłam się oderwać. Najbardziej zaskakujące było to, że to coś w rodzaju biografii, więc poza może lata temu czytaną "Udręką i ekstazą" Irvinga Stone'a, która mnie pochłonęła niemal całkowicie, nie czytałam równie dobrze napisanej biografii. Drażnią nieco przeskoki między latami - opis lat 70. przeplatane z czasami obecnymi za bardzo jak dla mnie odrywa od płynnego poznawania losów bohaterów, sprowadza na ziemię, ale autorka tym nadaje tej historii autentyczności. O Beksińskim po raz pierwszy, poza oczywiście gdzieś zasłyszanymi informacjami medialnymi, skandale są medialne, usłyszałam przy okazji poznawania historii fotografii... widziałam interesując się sztuką, malarstwem, grafiką - jego prace, ale raczej traktowałam je bezosobowo... fascynowała genialna wyobraźnia i niesamowity kunszt artysty, prace ojca, Zdzisława Beksińskiego rozbudzają twórczość i wyobraźnię dzisiejszych młodych "zbuntowanych", których pociąga inność, odwaga w wyrażaniu siebie...słynnych nocnych programów muzycznych syna Tomasza nigdy nie miałam okazji słyszeć i po przeczytaniu książki bardzo żałuję, ale je odgrzebię gdzieś w archiwach... wiem, że warto, tym bardziej, że muzyki, o której opowiadał, którą chłonął, i ja słuchałam - moje czasy... ale i równie niepokorna natura ;-) Spotkałam się w wielu recenzjach ze stwierdzeniem, że to książka o samotności... hmmm, "w sa­mot­nej ciszy kształcą się ta­len­ty, a cha­rak­te­ry śród odmętu świata" - pisał Johann Wolfgang Goethe, chyba miał rację. To była samotność z wyboru, może dlatego, że genialny umysł wyprzedza inne...ciężko im nadążyć? Na pewno w książce Beksiński artysta malarz, architekt, rzeźbiarz, twórca właściwie na wszelkich możliwych płaszczyznach, jawi się jako człowiek chcący dogłębnie przeżyć życie, wyrażać dokładnie to, co chce, przekorny wobec wszelkich zasad, twierdzeń, ocen, jakby kpiący z wszystkich i wszystkiego szczerością, dosadnością, prawdziwością obnażający hipokryzję, pozory, system, szokujący, drażniący, niepokorny...tworzący dla siebie przede wszystkim - wedle własnych wizji, wciąż poszukujący, doskonalący się, przekraczający granice zrozumienia. Syn - równie genialna indywidualność, pełna tajemnicy i poszukująca... niepokorna, rozedrgana, chcąca zaznaczyć swoją obecność mocnym akcentem, choćby poprzez swoją śmierć... Po prostu przeczytajcie o nieprzeciętnej rodzinie Beksińskich. Ci, którzy nie są zbyt tolerancyjni, żyją według przyjętych ogólnie zasad, konformiści, nie potrafiący otworzyć się na Innych - nie zrozumieją; ta historia bulwersuje, szokuje, a na pewno pozostawia ślad po ludziach, którzy mieli odwagę żyć po swojemu, w pełni świadomie, twórczo, szukając swojego "spełnienia". Ale po kolei...

Historia Beksińskich domagała się opowiedzenia. I znalazła się autorka, która zrobiła to wspaniale. Oddzierając ich z infantylnej mrocznej legendy, ale nie z tajemnicy.
Rodzina przeklęta – to pierwsze skojarzenie, które się nasuwa. Historia Zdzisława i Tomasza Beksińskich na pierwszy rzut oka wydaje się fabułą któregoś z opowiadań – ukochanego zresztą przez ojca i syna – Edgara Allana Poe.
Ojciec – "najbardziej kontrowersyjny polski malarz" w epoce, kiedy malarstwo było jeszcze w stanie kogokolwiek zbulwersować, kolonizujący wyobraźnię odbiorców swoimi zaświatowymi wizjami, pełnymi zgliszcz, upiorności, sadomasochizmu i kosmicznej samotności. Wzbudzający skrajne reakcje – od uwielbienia po – nagminne ze strony krytyki - zarzuty o kicz. Targany obsesjami odludek z manią na punkcie bezpieczeństwa.
Syn – kultowy prezenter radiowej Trójki i tłumacz "Monty Pythona", outsider i ekscentryk, członek londyńskiego towarzystwa wampirów, który w "WC kwadransie" pojawił się w czarnej pelerynie à la Nosferatu.
Młodszy popełnił samobójstwo, starszy został kilka lat potem zamordowany. Kiedy Tomasz się zabił, w Polskę poszła wieść, że to przez ojca, który miał nierówno pod sufitem. Kiedy zginął ojciec, wydawało się, że realizuje się mroczne fatum ciążące na rodzinie. Zagadkowi, demoniczni, nieszczęśliwi. Bohaterowie ciemnej legendy.
Poszukiwacze niesamowitości będą "Portretem podwójnym" rozczarowani. Choć Grzebałkowska wpiła się w duszę rodu Beksińskich niczym – nie szukając daleko – wampir, odsłaniając jego tajemnice, sekrety, intymność, zrobiła to, by stworzyć portret, na który zasłużyli: odarty z niezdrowej sensacji, ludzki, współczujący. Z jej książki wyłaniają się nie "mroczni inni", ale ludzie z krwi i kości. Wewnętrznie pokręceni i z pokolenia na pokolenie haratani, ale jakoś w swoim poplątaniu zrozumiali, budzący empatię, a także – zwłaszcza ojciec – zwykłą sympatię.
"Portret podwójny", a więc historia ojca i syna, dwóch outsiderów połączonych gordyjskim węzłem pokrewieństwa. Opowieść zaczyna się od listu. Beksiński-ojciec komunikuje w nim przyjaciółce Tomasza, że ten właśnie się zabił. Kończy go słowami: "No nic. Jeśli chcesz jakieś dodatkowe informacje, to napisz. Pięknie wszystkich pozdrawiam". List, napisany dzień do śmierci syna, jest rzeczowy, opisowy. Wstrząsający w swoim chłodzie. Wszystko, co następuje potem w "Portrecie podwójnym" jest właściwie próbą odpowiedzi na – niepostawione wprost, a jednak rozsadzające czaszkę - pytanie: jak można tak beznamiętnie pisać o samobójstwie własnego dziecka?
Grzebałkowska krok po kroku rozjaśnia mrok i na kilkuset stronach udziela odpowiedzi, które znajdują się na przeciwległym biegunie od tego, co proste i przewidywalne. "W sytuacjach skrajnych nie ma schematów" – powie jej jeden z przyjaciół Beksińskich i to zdanie mogłoby być mottem jej opowieści.
"Beksińscy. Portret podwójny" to rozpisana na kilka generacji opowieść o rodzicach i dzieciach, kobietach i mężczyznach, którzy próbują nie utonąć w rzeczywistości. To rodzinna historia wewnętrznych emigracji, opowieść o wrażliwych ludziach, którzy próbują żyć po swojemu, w kontrze do świata, w mozolnie zbudowanych twierdzach, gdzie czują się bezpiecznie.
Podglądamy ich w przypominającym labirynt sanockim domu, w którym nie sposób się nie zgubić, zaglądamy do ich warszawskich mieszkań. Poznajemy niezbyt licznych, ale wiernych przyjaciół domu, marszandów i kuzynów, krytyków i babcie, żywieniowe zwyczaje, nawyki, odzywki domowników, kulisy powstawania obrazów i cielesne sekrety, sny i fantazje. Grzebałkowska odtwarza emocje, relacje, domową atmosferę u Beksińskich tak szczegółowo, że wrażenie wniknięcia w ich życie jest totalne. Tym bardziej, że pozwala bohaterom mówić w pierwszej osobie: poprzez listy i inne zapisy codzienności, jak nagrywany przez Beksińskiego seniora "dziennik foniczny".
Beksińscy się odsłaniają – i zaskakują. Największą niespodziankę robi chyba Beksiński-senior, który swoje wewnętrzne demony trzyma na smyczy zdrowego rozsądku i codziennej krzątaniny. Ekscentryczność i ciemne wizje "miłego pana, prędzej lekarza z wyglądu niż artysty", jak napisze o nim Wojciech Tochman, schodzą w codziennym życiu na drugi plan, zepchnięte przez codzienne użeranie się z urzędniczo-biurokratyczną rzeczywistością PRL-u. Jak tu być melancholikiem, kiedy nad głową wisi sprawa meldunku, kiedy synowi trzeba załatwić taśmy, obrazami przekupić tego i tego i jeszcze na dodatek wymigać się od państwowego stypendium (bo władza, niezależnie od epoki i ustroju, upupić i zawłaszczyć "Artystę" próbuje nieustannie)? Grzebałkowskiej udało się – poprzez opisy codziennej szamotaniny – sportretować nie tylko rodzinę Beksińskich, ale i pełną absurdu epokę.
Sportetowała też pokomplikowane wewnętrzne światy, choć zadanie miała niełatwe, a po drodze wiele pułapek. Toksyczne relacje, nieporadna miłość i emocjonalny chłód, fobie, samobójstwo, zabójstwo to materiał kuszący, ale wybuchowy. Szczególnie w przypadku Tomasza, skrajnie samotnego samozwańczego "Nosferatu", ostatniego ogniwa w spowitym mrokiem łańcuchu pokoleń. Jego portret to fascynujące stadium nieprzystosowania. Człowiek zarazem ziejący nienawiścią do "mięsa" czyli ludzkości i spragniony uczucia, skrajnie infantylny i egocentryczny, (samo)skazujący się na zagładę. Budzący współczucie, bo poniekąd zarażony atmosferą domu, w którym się wychował. "Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna" – pisze Grzebałkowska. Nie ma tu jednak ferowania wyroków, wskazywania winnych. Jest samotność, na którą skazani są jednakowo wszyscy, choć niektórzy radzą sobie z nią lepiej, a inni załamują się pod jej ciężarem.
"Beksińscy. Portet podwójny" to książka biograficzna, która, mówiąc najprościej i najdosadniej, ożywia swoich bohaterów. Pięknie łudzi, że Beksińskich, że innych w ogóle, da się zrozumieć, pojąć, wytłumaczyć. Jednak nawet jeśli to złudzenie, Grzebałkowska zaszła w tej próbie naprawdę daleko. Z małym wyjątkiem. Jak sama przyznaje, oparła jej się Zofia Beksińska. Portret podwójny byłby tak naprawdę portretem potrójnym, gdyby ona – muza, opiekunka, spoiwo, a może: ofiara – nie strzegła tak dobrze swojej tajemnicy. Pozostały domysły, przypuszczenia i to, jak widzieli ją inni.
"Beksińscy. Portret podwójny" to opowieść o znikaniu. Z rodziny nie pozostał przy życiu nikt. Dom w Sanoku został dawno zburzony. Jak donoszą gazety, sanockiemu Muzeum Historycznemu, gdzie znajduje się większość obrazów Zdzisława Beksińskiego, grozi bankructwo. Dobry to moment, by o malarzu, który niegdyś z równą siłą czarował i odrzucał, irytował i wzbudzał podziw, znów zrobiło się głośno - pisze Aleksandra Lipczak w lutym 2014 r. Ja bym dodała...to dobry moment na dobrą książkę, po prostu.

Rozpowszechnianie wizerunku

Polecam jeszcze jeden artykuł z tej serii, chociażby ze względu na to, iż będąc dziennikarką miałam już z tymi tematami do czynienia i wiem, że znajomość prawa pod tym względem jest nieraz niezbędna, by funkcjonować w dzisiejszym świecie, korzystać z wynalazków nowoczesnych technik informacyjnych. Jest to również ważne dla prowadzących blogi, dla wypowiadających się na forach internetowych, dla facebookowiczów, czy w ogóle udzielajacych się w sieci. Warto być odpowiedzialnym za swoje słowa i treści publikowane, polecane, a także wykorzystywane. Uważajmy na bezpieczeństwo danych, szczególnie, gdy publikujemy w sieci swoje prace fotograficzne, jakąkolwiek twórczość, zabezpieczmy się ustawieniami i mądrze korzystajmy z możliwości, jakie daje Internet. Sztuka prowadzenia blogów, stron internetowych, wymaga pewnej wiedzy i znajomości prawa, coraz bardziej egzekwowanego.

Zgoda na rozpowszechnianie wizerunku


Autor: Jarosław Jastrzębski


W dobie mody na rozpowszechnianie fotografii w Internecie (facebook, instagram), wiele osób z pewnością nieraz się zastanawiało, gdzie leży dozwolona granica, czy potrzebna jest zgoda osoby znajdującej się na fotografii, którą zamierzamy udostępnić oraz jak powinniśmy zareagować, jeśli ktoś rozpowszechnia zdjęcia z naszym wizerunkiem bez naszej zgody.


Na wstępie należy zaznaczyć, iż kwestia rozpowszechniania wizerunku została uregulowana w ustawie z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631, z późn. zm.). Zgodnie z art. 81 ust. 1 tej ustawy rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. Natomiast w braku wyraźnego zastrzeżenia zezwolenie nie jest wymagane, jeżeli osoba ta otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie.

Generalną zasadą jest więc konieczność uzyskania zgody osoby, znajdującej się na zdjęciu, które zamierzamy rozpowszechniać, np. umieszczając je na profilu na portalu internetowym. Należy przy tym rozróżnić  rozpowszechnianie od samego uwieczniania wizerunku. Prawo autorskie mówi jedynie o zgodzie na rozpowszechnianie, wynikałoby więc z tego, że zgoda na samo zrobienie komuś zdjęcia nie jest wymagana.

Wyjątek w zakresie zgody dotyczy natomiast sytuacji, gdy ktoś otrzymał wynagrodzenie za pozowanie do zdjęcia. Przyjmuje się wtedy, że skoro ktoś otrzymał takie wynagrodzenie, to co do zasady, wyraził również zgodę na rozpowszechnianie swojego wizerunku, np. dla celów komercyjnych. Dlatego też wszelkie kwestie dotyczące zgód na rozpowszechniane wizerunku oraz określenia pól eksploatacji, w ramach których to rozpowszechnianie będzie następować, powinno zostać uregulowane w drodze umowy jeszcze przed przystąpieniem do realizacji zdjęć. Jest to szczególnie istotne przy ofertach dotyczących pozowania za zdjęcia, gdzie jeśli nie dookreślimy tej kwestii w umowie, to będziemy musieli uzyskiwać każdorazową zgodę takiej osoby na rozpowszechniane jej wizerunku tylko dlatego, że osoba taka nie otrzymała wynagrodzenia za pozowanie i nie będziemy mogli skorzystać z domniemania, że osoba ta wyraziła zgodę na takie rozpowszechnianie.

Prawo autorskie zawiera jednak dwa wyjątki, kiedy nie musimy uzyskiwać zgody na rozpowszechniane wizerunku osoby, tj. w sytuacji, gdy na zdjęciu znajduje się osoba powszechnie znana, a jej wizerunek został wykonany w związku z pełnieniem funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych lub zawodowych. Drugi wyjątek dotyczy natomiast rozpowszechniania wizerunku osoby, która stanowi jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz czy publiczna impreza (art. 81 ust. 2 Prawa autorskiego).

Na temat tego, kogo można zaliczyć do grona osób powszechnie znanych, wypowiedział się Sąd Najwyższy, który uznał, że za taką osobę możemy uznawać osoby, które wprost lub w sposób dorozumiany godzą się na podawanie do publicznej wiadomości wiedzy o swoim życiu. Nie są to jednak tylko aktorzy, piosenkarze czy politycy, lecz także osoby prowadzące inną działalność, na przykład gospodarczą czy społeczną (patrz. wyrok Sądu Najwyższego z dnia 20 lipca 2007 r. sygn. I CSK 134/07).

Drugi wyjątek jest natomiast o tyle ciekawy, iż dotyczy sytuacji, kiedy bierzemy udział w jakimś happeningu czy też innej imprezie, po czym zdjęcia z naszym wizerunkiem zostają umieszczone w prasowym sprawozdaniu z takiej imprezy czy w innym artykule na jej temat. Dla zastosowania tego wyjątku od potrzeby uzyskiwania zgody na rozpowszechniane wizerunku, konieczne jest ustalenie relacji między wizerunkiem osoby (osób) a pozostałymi elementami znajdującymi się na fotografii lub materiale filmowym. Otóż rozpowszechnianie wizerunku nie wymaga zezwolenia, jeżeli stanowi on jedynie element dodatkowy przedstawionej całości, tzn. w razie usunięcia wizerunku nie zmieniłby się charakter i przedmiot całego przedstawienia. Innymi słowy, fotografowi lub osobie nagrywającej materiał filmowy chodzi o udokumentowanie samego wydarzenia, nie zaś naszej osoby.

Na marginesie konieczności uzyskiwania zgody na rozpowszechnianie wizerunku, warto zaznaczyć, iż istnieje również zakaz publikowania w prasie wizerunku osób, wobec których toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe, jak również wizerunku osób, które w konkretnej sprawie są pokrzywdzonymi lub poszkodowanymi. Zakaz taki wynika wprost z przepisów ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe (Dz. U. Nr 5, poz. 24, z późn. zm.) i dla dokonania publikacji wizerunku takiej osoby wymagana jest zgoda tej osoby lub w niektórych przypadkach zgoda sądu lub prokuratora.

Co może natomiast zrobić osoba, której wizerunek został rozpowszechniony bez jej zgody? Może wówczas skorzystać z konkretnych środków ochrony prawnej. Przede wszystkim może żądać zaniechania takiego działania, usunięcia skutków takiego naruszenia oraz jeżeli działanie takie było zawinione, żądać odpowiedniego zadośćuczynienia za doznaną krzywdę lub zapłaty określonej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.


Jarosław Jastrzębski jest radcą prawnym, specjalistą z zakresu prawa autorskiego, ochrony wizerunku oraz zwalczania nieuczciwej konkurencji, autor bloga poświęconego prawie własności intelektualnej http://wlasnosc-intelektualna.com

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O blogach, hejterach i prawie

Polecam tym razem art. na czasie, będzie o blogach, ale i o hejterach i prawie prasowym... Będzie w tym temacie co poczytać i może o czym podyskutować. Zachęcam do komentowania publikowanych artykułów...

Odpowiedzialność za „hejt”, czyli kilka słów o prawnych aspektach blogowania


Autor: Jarosław Jastrzębski


Prowadzenie bloga stało się dzisiaj tak powszechne jak chociażby używanie telefonu komórkowego czy płacenie podatków. Określenie bloger czy blogosfera na stałe już weszły do języka potocznego i stały się częścią kultury masowej.


Obecnie mamy blogi kulinarne, modowe, prawnicze, videoblogi, fotoblogi itd. Rozwój w tym zakresie jest przeogromny, podejrzewam, że w chwili pisania tego wpisu powstaje co najmniej kilka nowych rodzajów blogów.

Osoby publikujące w internecie muszą mieć na uwadze fakt, iż pomimo tego, iż tego typu publikacje i wypowiedzi w sieci nie są z reguły uznawane za publikacje prasowe (choć jest to kwestia sporna), to jednak tego typu materiały mogą godzić w prawa innych osób i mam tu na myśli głównie dobra osobiste.

Mówi się też powszechnie o tzw. „hejcie” czyli po prostu wypowiedziach mocno nacechowanych nieniawiścią lub też po prostu chęcią obrażenia kogoś. Autorem takich wypowiedzi może być nie tylko autor bloga, ale również osoby „wchodzące” na niego i zostawiające na nim swoje komentarze.

Żeby zobrazować z czym mamy do czynienia, warto podkreślić czym tak naprawdę są dobra osobiste. Dobra osobiste człowieka są to pewne wartości o podłożu emocjonalnym bądź psychicznym, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna (art. 23 Kodeksu cywilnego). Jest to oczywiście katalog przykładowy i dobrem osobistym może być szereg innych rzeczy, jak również niektóre dobra osobiste mogą również przynależeć osobom prawnym, tj. przedsiębiorcom oraz dużym korporacjom dbającym o swój wizerunek.

Dlatego też wszelkie treści lub wypowiedzi, które zagrażają tym dobrom mogą powodować odpowiedzialność odszkodowawczą oraz konieczność późniejszego złożenia oświadczenia o odpowiedniej treści i formie, czyli czegoś na zasadzie przeprosin.

Nie jest jednak tak, że każda wypowiedź krytyczna czy też stawiająca w złym świetle będzie od razu podstawą do roszczeń. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na art. 41 ustawy – Prawo prasowe. Można tam między innymi znaleźć, że:

publikowanie rzetelnych, zgodnych z zasadami współżycia społecznego ujemnych ocen dzieł naukowych lub artystycznych albo innej działalności twórczej, zawodowej lub publicznej pozostaje pod ochroną prawa, ponadto przepis ten stosuje się odpowiednio do satyry i karykatury.

Czyli wszystko będzie zależeć od tego do jakich celów naszą krytykę wykorzystujemy, jeśli tylko do tego żeby kogoś obrazić, to na pewno nasze działanie będzie bezprawne. Również w swoich wypowiedziach musimy używać środków adekwatnych do celu, choć stosowanie ocen wartościujących jest już na przykład dopuszczalne w ramach zagwarantowanej swobody wypowiedzi, co potwierdził m.in. Sąd Apelacyjny w Białymstoku w wyroku z dnia 11 grudnia 2013 r. o sygn. I Aca 595/13.

Problem tkwi w zasadzie tylko w jednym…

skoro chcemy się bronić powołując ustawę – Prawo prasowe i tym że krytykujemy w celu dokonywania ocen, o których mówi art. 41 tej ustawy, to niestety jednocześnie uznajemy, że blog jest objęty definicją prasy w rozumieniu Prawa prasowego, co oznacza, że będziemy musieli go zarejestrować w sądzie. Problem z tym jak traktować treści zamieszczane na blogu wynika z tego, iż polskie prawo nie definiuje, czym dokładnie jest blog, w praktyce więc to sądy orzekają, czy dany blog zostanie objęty definicją prasy, a tym samym obowiązkiem rejestracji.

Zupełnie inaczej wygląda kwestia odpowiedzialności blogera za treści umieszczane przez jego czytelników w postaci komentarzy. Przyjmuje się, że administrator bloga nie ponosi odpowiedzialności za treści umieszczane w komentarzach przez osoby trzecie (często anonimowe), nie jest więc zobowiązany do tzw. kontroli prewencyjnej. Jednakże zgodnie z ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną po otrzymaniu zawiadomienia lub wiarygodnej informacji o naruszeniu praw osób trzecich powinien niezwłocznie uniemożliwić dostęp do takich treści np. je usunąć na żądanie osób, których prawa zostały naruszone.


Jarosław Jastrzębski jest radcą prawnym, specjalistą z zakresu prawa własności intelektualnej, zwalczania nieuczciwej konkurencji oraz nowych technologii, autor bloga Wlasnosc intelektualna.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

piątek, 19 września 2014

Malarstwo ścienne "od kuchni"

Polecam dziś artykuł na temat malowideł ściennych, to tzw. freski, jak np. właśnie odrestaurowywane w gotyckim kościele parafialnym w Czchowie - jedne z najstarszych w Europie. Czy zainteresowaliście się kiedyś, jak powstają freski? Jak powstawały wieki temu? Dziś za pomocą dawnych, naturalnych metod konserwatorzy centymetr po centymetrze je odnawiają... to jedne z najstarszych dzieł malarstwa ściennego, powstałych z użyciem najstarszych w historii sztuki, naturalnych barwników i technik malarskich.

Malarstwo ścienne - fresk


Autor: Franek1


Al fresco, czyli fresk mokry, zwany też często freskiem prawdziwym, jest jedną z najstarszych technik malarskich, ukształtowaną w ścisłym związku z architekturą. Nie sposób dokładnie określić, kiedy wynaleziono fresk, ale według Witruwiusza był powszechnie znany w starożytności.


Jak dowodzą zachowane fragmenty rzymskich prac, na przykład w Pompejach, antyczni artyści władali znakomicie technikami ściennymi. Malarstwo ścienne a w szczególności fresk był chetnie wykorzystywany do ozdabiania ścian.

Jako podobrazie fresku służy kamienna, kamienno-ceglana lub ceglana ściana. Ogólną zasada jest sporządzenie (aricciato) szorstkiej zaprawy wyrównującej i podkładowej z piasku i wapna. Po jej wyschnięciu nakłada się następną intonaco. Jest mniej piasku w stosunku do wapna albo zamiast piasku mączka marmurowa. Ta zaprawa jest gładsza. Na tej warstwie maluje się pigmentami rozrobionymi z wodą. Po zatarciu intonaco przystępuje się do malowania bezpośredniego na wilgotnej jeszcze zaprawie, zgodnie z zasadą „mokro w mokrym”.

Malowidło musi powstawać systemem dniówkowym, tzn. artysta dziennie może wykonać tylko taką część pracy (malowidła), jaką zdąży przed stężeniem zaprawy. Następnego dnia nakłada się kolejną partię intonaco, dobrze przylegająca do pierwszej. Farbami są pigmenty utarte z woda wapienną. Spoiwem barwników jest świeża zaprawa (gdzie znajduje się wapno gaszone i pod wpływem i dwutlenku węgla z powietrza, przemienia się w krystaliczny węglan wapnia) która twardniejąc wiąże je i malowidło staje się wodoodporne.

Fresk mokry nie jest, więc techniką prostą ani łatwą, ale cały trud zwykle rekompensuje imponujący efekt końcowy. Dekoracja wykonana przy użyciu techniki al fresco daje niepowtarzalny efekt świeżości, czystości i świecenia barw, a także gwarantuje niezrównaną trwałość. Kolejna warstwa tynku należy już do tzw. intonaco. Do ciasta wapiennego dodaje się piasek miałki, przy czym grubość całego intonaco ma wynosić od 0,5 cm do 1 cm. W intonaco piasek może być zastąpiony mączką marmurową, tartą cegłą lub innym cienkim wypełniaczem. Intonaco wyrównuje się deseczką skrapiając powierzchnię tynku wodą w celu dokładniejszego wyrównania powierzchni.

Intonaco zakłada się na takiej powierzchni, którą ma się zamalować w ciągu jednego dnia. Ilość warstw intonaco jest w zasadzie dowolna (w praktyce od 2 do 8). Im więcej warstw, tym dłużej można malować (nie tak szybko wysycha). Grubość wszystkich warstw (aricciato i intonaco) może dochodzić do 4 cm Kilkuwarstwowy tynk jest mocniejszy od jednej grubej warstwy i dłużej utrzymuje wilgotność. Bardzo ważną rzeczą jest zachowanie odpowiedniej proporcji pomiędzy wapnem a wypełniaczem. W znacznej mierze zależy ona od jakości wapna - im tłustsze, tym więcej wypełniacza.


Pracownia malarstwa wykonuje realizacje ścienne

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O symbolice w malarstwie ikonograficznym

Trójca Święta Rublowa czyli Mona Lisa ikonografii


Autor: Aleksandra Kokosińska


Większość z nas kojarzy najbardziej znanego rosyjskiego ikono pisarza- Andrieja Rublowa.  Ale czy możemy z łatwością wymienić  jego najwybitniejsze dzieło, tak jak jednym tchem jako dzieło Leonarda da Vinci wskazujemy Mona Lisę? Przyjrzyjmy się więc jednemu z najbardziej znanych dzieł sztuki prawosławnej- ikonie "Trójcy Świętej".


jj

Na pierwszy rzut oka widzimy trzech aniołów siedzących przy stole, na którym stoi jedynie kielich.  Tak więc teoretycznie nazwa ikony „Trójca Święta” nie pasuje do tego co widzimy. Warto pamiętać, że ikonopisarze nie mogli swobodnie interpretować Pisma i dowolnie ukazywać swojej artystycznej wizji. Musieli ściśle przestrzegać zasad narzuconych w podręcznikach pisania ikon czyli hermeneiach. Rublow więc nie mógł dowolnie interpretować scen z Pisma.  Wiemy też, że Rublow opierał się tu na XVIII rozdziale Księgi Rodzaju, który opisuje Boga ukazującego się Abrahamowi i Sarze w postaci trzech aniołów pod wielkim dębem. Genialny malarz usunął więc postać Sary i Abrahama. Dlaczego? Ponieważ postanowił ukazać podstawowy dogmat chrześcijaństwa, który w Księdze Rodzaju jeszcze nie występuje, czyli prototyp Trójcy Świętej.

Do tej pory malarze ikon przedstawiali ta scenę z Biblii zgodnie z opisem: trzej aniołowie razem z Sarą i Abrahamem siedzą pod wielkim dębem. Natomiast w swoim dziele Rublow usunął  dwie postacie, pozostawiając jedynie postacie aniołów. Poza tym wielki dąb ukazał jedynie symbolicznie. Dąb jest tu podpisem. Na ikonach każda postać musi być podpisana, przykładowo nad głową Maryi znajdziemy zazwyczaj napis „Matka Boża”, a nad głową Jezusa „Jezus Chrystus” (takie napisy znajdziemy na przykład na ikonie Matki Bożej Częstochowskiej). Na ikonie Rublowa nie ma podpisów wskazujących osoby Trójcy Świętej, zamiast tego nad każdym z aniołów znajduje się symbol. Nad głową Chrystusa, czyli środkowego Anioła, widzimy drzewo. Symbolizuje ono drzewo z raju, pod którym zaczął się grzech, ale także drzewo krzyża, na którym Chrystus grzech pokonał. Z lewej strony, nad Bogiem Ojcem, widzimy dom, symbol Domu Ojca. Natomiast nad Aniołem-Duchem Świętym znajduje się symbol góry, ponieważ Duch Święty objawia się na górze, jest to też symbol świętości Trójcy.

Ikona jest obrazem, ale obrazem pełnym symboli. Każdy szczegół ma znaczenie, i ikony Rublowa nie są tu wyjątkiem. Aby nie odebrać żadnemu z aniołów godności oraz ukazać równość trzech istot boskich, ich trójistotę, Rublow namalował wszystkie postacie aniołów w tym samym typie. Do tej pory nie było to stosowane, postać środkowa była zawsze ukazywana inaczej niż te po bokach. Na tej ikonie wszystkie postacie są takie same, bo tylko tak Rublow mógł ukazać współistotę Trójcy. Co również godne uwagi, żadna z postaci nie siedzi prosto, każda się pochyla: Syn w stronę Ojca, Ojciec w stronę Syna i Ducha Świętego, a Duch w kierunku Ojca i Syna. W ten sposób postacie tworzą krąg, a krąg to doskonałość, pełnia. W centrum tego kręgu jest dłoń Chrystusa wskazująca na kielich. Kielich z kolei to odwołanie do Eucharystii, dlatego gdy się dobrze przyjrzymy, zobaczymy w nim głowę Baranka. Ale kielich znajdujący się na stole nie jest jedynym- jeżeli lepiej się przyjrzeć, można zauważyć, że również postacie Aniołów tworzą zarys kielicha.

Jednak nie każdy element na ikonie został ukazany w sposób inny niż przed Rublowem. Przykładowo kolorystyka szat aniołów jest zgodna z tradycją i niezaskakująca. Szaty środkowego anioła, Chrystusa, są czerwono-niebieskie. Są to kolory wybrane bardzo rozważnie, bo doskonale ukazują dwoistość natury Chrystusa: niebieski to kolor człowieczeństwa, a czerwony Bóstwa. Szata Boga Ojca jest złota, co było wyborem oczywistym, ponieważ złoto to kolor świętości Boga. Prawy Anioł symbolizujący Ducha Świętego ma niebieską tunikę i zielono-złotą szatę. Zieleń to kolor ożywiający, przeznaczony Duchowi Świętemu. Rublow zachował więc klasyczne kolory przeznaczone osobom Trójcy Świętej.

W ten sposób, przyglądając się jedynie kilku elementom ikony „Trójca Święte”, możemy zobaczyć geniusz Andrieja Rublowa, przejawiający się w innowatorskim podejściu przy zachowaniu wszystkich zasad pisania ikon. Dopiero on w XV wieku potrafił ukazać biblijną scenę w sposób przełomowy, bo metaforyczny na wielu poziomach.


Aleksandra Kokosińska

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

środa, 17 września 2014

Co to takiego fotografia otworkowa, czyli tzw. camera obscura?

Na jednym z fotograficznych spotkań warsztatowych wykładowca przytaszczył ze sobą pudła, małe, duże, pionowe, poziome, to po butach, to po prezentach, okrągłe tuby... na zewnątrz z jakimiś ponaklejanymi paskami z czarnego kartonu, w środku wymalowane czarną matową farbą, z przyklejoną blaszką, wyciętą z puszki po coli, wytłumaczył, że za chwilę te pudełka zastąpią nam aparat fotograficzny... pudełko? bez skomplikowanego mechanizmu, jakie mają nasze dzisiejsze wypasione aparaty fotograficzne, lustrzanki, kompakty, czy nawet starsze, a jeszcze sprawne zenithy i in.? Otóż to, odwiedziliśmy ciemnię, gdzie do pudełka został włożony w odpowiednie miejsce papier fotograficzny, wszystko szczelnie zamknięte i voila... cała sztuka dobrać odpowiednie miejsce, temat, motyw, coś co chcemy uzyskać, a co wymaga niemałej wyobraźni, znajomości działania przysłony i obliczania czasu naświetlania... ale co ja tu... przeczytajcie ten artykuł, warto. Mam nadzieję, że nieco zaintrygowałam tych, którzy z tą techniką fotograficzną jeszcze się nie spotkali. Na początek dwie fotografie zrobione różnymi pudełkami o tylnej ściance prostokątnej, jednym przylepionym do słupka drogowego, przy pochmurnej pogodzie, drugim ustawionym na ziemi pionowo (pierwsze z czasem naświetlania 4 minuty, drugie już w deszczu - 10 minut). Prawda, że uzyskałam ciekawe efekty? chociaż z poświęceniem ;-)

Czy możliwa jest fotografia bez obiektywu, w ogóle apartu? - Tak.
Nieco o technice...

Fotografia otworkowa ma wiele zalet i pozwala na zastosowanie mocno zindywidualizowanych środków wyrazu. Ponadto nasza wyobraźnia, skłonności impresyjne oraz zdolności konstruktorskie dają duże pole do popisu.
Po pierwsze, można sobie samemu zbudować kamerę otworkową (camera obscura). Nie jest to trudne. Wystarczy np.karton po butach wyklejony wewnątrz czarnym papierem, kawałek grubszej folii aluminiowej oraz igła krawiecka. Do tego taśma izolacyjna i trochę czarnobiałego papieru fotograficznego lub odcinek filmu. Ostrość uzyskanego obrazu jest co najmniej zadowalająca, ale nie robimy przecież zdjęć otworkowych dla uzyskania „żylety”.
1000 lat temu Arab Ibn Al Haitam zapisał swoje obserwacje zjawiska naturalnego, później nazwanego „camera obscura”. Oznacza to ciemne pomieszczenie, w którym Ibn Al Haitam dokonał swoich spostrzeżeń. W jednej ze ścian pomieszczenia znajdował się malutki otworek, przez który wpadało światło, rysując na przeciwległej ścianie obraz odwrócony stronami.
Można eksperymentować z camerą obscurą, czyli pierwszą kamerą jaka powstała. W kartonie, puszce albo innym zamykanym i światłoszczelnym przedmiocie wykonuje się otworek (stąd; kamera otworkowa), zaś na przeciwległej ściance umieszcza się np. odcinek filmu. Najłatwiej pracować używając dłuższych odcinków filmu czarno-białego, który można samodzielnie wywołać. Wygodna jest błona fotograficzna typu 120 (do aparatów średnioformatowych), którą można przymocować do kawałka tektury taśmą klejącą, a następnie zamocować na tylnej ściance np. papierową taśmą malarską (łatwo ją potem odkleić). Dobre są eksperymenty z papierem fotograficznym np. formatu 13 x 18 cm, ponieważ jest on dość sztywny i przez to płasko leży w kamerze wykonanej np. z kartonu po butach. Otworek musi być malutki i należy go wykonać w jak najcieńszym materiale, np., w folii aluminiowej z opakowania po jogurcie, lub cieniutkiej blasze miedzianej. Można położyć folię na porowatym ale sztywnym podłożu, a następnie wbić w niego igłę, tak by ostrze igły lekko weszło w metal. Średnicę otworu trudno jest ocenić, ale przy pomocy szkła powiększającego można porównać go ze skalą milimetrową na linijce. Zobaczymy wtedy przybliżoną średnicę otworka. Średnica otworka nie ma bezpośrednio dużego znaczenia. Folię można następnie zaczernić np. na płomieniem świecy, ale nie jest to konieczne. Otworki można też nabyć np. na aukcjach internetowych. Niekiedy sprzedawane są w oprawach umożliwiających mocowanie ich do aparatów z wymienną optyką.

Odległość pomiędzy filmem a otworkiem
Odległość pomiędzy otworkiem a filmem/matrycą odpowiada temu, co nazywamy ogniskową obiektywu. Mniejsza odległość między otworkiem a filmem (mniejsza niż przekątna filmu) daje efekt „szerokokątny”, zaś przy większej odległości mamy „tele”. Ponieważ otworek jest mały, to czas ekspozycji jest długi. Zamiast migawki wystarczy kawałek kartonu lub samodzielnie wykonana klapka, mocowana od zewnątrz, np. taśmą do przedniej ścianki kamery.
By obliczyć czas ekspozycji musimy wiedzieć, jaką mamy wartość przysłony. Otrzymujemy ją, dzieląc odległość między otworkiem a filmem przez średnicę otworka. Np. jeżeli odległość ta wynosi 50 mm, a średnica otworka 0,2 mm, to przysłona jest: 50 mm : 0,2 mm = 250. Tu najlepiej poeksperymentować, pomagając sobie ustawieniami aparatu fotograficznego, po pewnym czasie dojdziemy do perfekcji ;-) Np. jeżeli wartość przysłony kamery otworkowej wynosi np. 180 lub coś około tego, to ważny jest czas podawany przez światłomierz dla wartości przysłony 8. Jeżeli będzie to np. 1/60 s, to czas ekspozycji wyniesie 8 sekund.

Zmierzony czas ekspozycji
Światło można mierzyć ręcznym światłomierzem albo jak wspomniałam aparatem fotograficznym. W przypadku czarno-białego negatywu margines błędu jest spory i można sobie poradzić nawet bez światłomierza. Przy wartości przysłony 250 oraz filmie o czułości ISO 100 czas ekspozycji wyniesie 5-10 sekund w silnym świetle słonecznym.
Na kamerę otworkową można przerobić np. aparat cyfrowy z wymienną optyką, wyjmując obiektyw i mocując na powstały otwór kawałek metalu z zamocowanym pośrodku otworkiem. W niektórych modelach będzie działała automatyka czasu, i nie będziemy musieli zastanawiać się nad pomiarem.
Zdjęcia wykonane kamerą otworkową są specyficzne. Nie są one ostre, ale często wyglądają lepiej niż można by oczekiwać. Nieostrość jest taka sama na całym zdjęciu w odróżnieniu od obrazów tworzonych przez obiektywy mające głębię ostrości.
Odświeżające jest to, że ciekawe efekty można osiągnąć nie stosując drogich obiektywów czy aparatów naszpikowanych elektroniką.

Joanna Dębiec
www.wszystkoosztuce.blogspot.com

Małe zderzenia z fotografią nieco inną niż reporterska

Sory za próby graficzne, ale mam zamiar trochę ten blog przeorganizować, żeby był wgląd w więcej poprzednich tematów z zajawkami i by to, co piszę było bardziej czytelne. Stopniowo, cierpliwości. Póki co, obiecałam zdradzić efekty warsztatów fotograficznych - mojego zderzenia ze sztuką fotografii artystycznej, ciemnią, barwnikami, utrwalaczami, naświetlaniem i innymi ;-) hmm... na wymierne efekty, już nie w sensie wystawy z próbkami i kilkoma fotografiami każdego z uczestników, bo to się dzieje, ale stworzenia jakiegoś większego albumu fotografii artystycznych, wykonywanych techniką "otworkową", cyjanotypią, czy gumą arabską... albo jeszcze czegoś równie zwariowanego (nie, do pomysłów Beksińskiego mi daleko, spokojnie) - jeszcze trzeba będzie poczekać, ale na dobry początek... zobaczcie http://www.zakliczyninfo.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2779:fotografia-wokol-nas-fotorelacja-z-warsztatow&catid=5&Itemid=45, a to z otwarcia wystawy, szkoda, że zbliżeń prac nie ma: http://www.zakliczyninfo.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2829:w-zakliczynie-kochaja-fotografie11&catid=5&Itemid=45 postaram się napisać więcej o tego rodzaju technikach fotograficznych, mi wiele ta zabawa dała...

wtorek, 16 września 2014

SIĘGNĄĆ SZCZYTU... czyli zobaczyć więcej niż różę

Będzie o miłości... filozoficznie - z Platonem, głęboko i symbolicznie z Reinerem Maria Rilke, mądrze z Tischnerem... dywagacje i sztuka artystycznego postrzegania doskonałości.
Autor: Joanna Dębiec

Co jest istotą miłości? Właściwy rozwój miłości... – jak wyglądać powinien? Miłość doskonała? Czy doskonałość w miłości? Czego szukać, chcąc stanąć u szczytu? U szczytu doskonałej miłości? Nie, miłości jako piękna samego w sobie, idei... Bo piękno ciała nie jest wystarczającym. Dodajmy piękno duszy, pójdźmy dalej – piękno czynów i praw, ba! nauk. Nadal nie dość wody na młyn, który już bardzo rozpędzonym się zdaje. Aż do tego, co stanowi piękno samo w swojej istocie. Doskonałość...

Zastanawiamy się nad tymi kwestiami pewnie zawsze, gdy tego doświadczamy. Zastanawiali się nad istotą miłości, nad właściwym jej rozwojem - uczeni, filozofowie już 23 wieki wcześniej. Zastanawiałam się nad ich wywodami ja, tu i teraz. Mamy XXI wiek – co warto dodać (choćby dla potomnych, do których różnym zrządzeniem losu ten wywód dotrzeć może). Myślę, iż doświadczenie życiowe wpływa na subiektywne potraktowanie tematu. Jak potraktowali go filozofowie? Czy podobnie? Jak ujarzmił twórcze myśli Platon? (...)

Człowiek się rozwija, uczy, nabiera doświadczenia, dąży do doskonałości?

Zobaczmy... Dostrzega piękno. Najpierw to piękno ciała – zachwyca się nim, kocha, to dla niego doskonałość. Ale osiągnąwszy ją, chce czegoś więcej. Ta jedyna miłość, to jedyne piękno stało się niejako powtarzalne, małe. Zaczyna dostrzegać więcej piękna wokół siebie, staje się więc bogatszym postrzegając i odbierając wokół więcej doskonałości. Dalej... czy rozdawanie miłości wszędzie, gdzie piękno – wystarcza? Czy ta chwilowa doskonałość pozostaje nią wiecznie? Otóż nie, człowiek wciąż się uczy. Zaczyna dostrzegać piękno i miłość głębiej, w duszy ludzkiej. Ją bardziej cenić zaczyna. Ta miłość zdaje się najbardziej wartościowa, doskonała. I pewnie przez moment, ten kolejny moment jej poznawania, zachwytu nią – jest taka. Z czasem jednak, nienasycony, chłonący wiedzę o wrażliwości, uczuciach, przez to sam bardziej doskonały – chce więcej – więcej oczekuje od miłości, więcej jest w stanie sam ofiarować. A więc czyny i prawa wzbudzają jego zachwyt. I znowu poznaje, że te w każdym są jedne i te same. Od czynów przejdzie do nauk… A zawsze, gdy spojrzy wstecz, wciąż to, co widzi już nie jest doskonałością.

Porównajmy pewien przykład.

Artysta tworzy dzieło... gdy ono powstaje, wciąż doskonalsze – jest idealne, jedyne; gdy zaś artysta po skończeniu idzie dalej w swym rozwoju – intelektualnym, estetycznym, duchowym i tworzy nowe dzieło, spoglądając wstecz dostrzega coraz więcej niedoskonałości w poprzednim, widzi błędy, dzieło już nie jest jego ideałem. To świadczy o istocie rozwoju człowieka - osiąga kolejny jego szczebel… Tak, myślę, jest i z miłością. Uczymy się dostrzegać więcej i więcej w miłości, chcemy od niej więcej, wreszcie próbując znaleźć doskonałość w pięknie samym w sobie. Właśnie… próbując. Bo czy jest możliwe osiągnięcie takiego poziomu doznań? - „…piękno samo w sobie, nieskalane, czyste, wolne od obcych pierwiastków, niesplamione ludzkimi wnętrznościami i barwami i wszelką lichotą śmiertelną, ale to nadświatowe, wieczne, jedyne, niezmienne…?”Z całą pewnością nie dla każdego. Docieranie do prawdy owszem, ale samo jej osiągnięcie? Chociaż myślę, że my, śmiertelni, w dążeniu do doskonałości, a tym samym samodoskonalenia, sięgając szczytu interpretacji czegoś, co winno być doskonałością samą w sobie, nie-interpretowalną, przez sam fakt wzbudzenia w sobie takich myśli sięgamy szczytu… Jednak nieliczni doświadczają pełni poznania, są w stanie „dotknąć” prawdy, cóż, może na własne życzenie?

W tym miejscu przypomina mi się kiedyś zasłyszana opowieść o kobiecie i róży. Znany poeta Reiner Maria Rilke codziennie przechodząc jedną z uliczek we Francji, mijał żebrzącą tu kobietę, przykucniętą, zawsze ze spuszczonymi oczami, zastygłą jakby w bezruchu. Kiedyś jego przyjaciółka idąc z nim zapytała, czemu nic jej nie daje, na co on odpowiedział, iż jej nie chleba ani pieniędzy potrzeba. Nie zrozumiała. Następnego dnia podszedł do kobiety ofiarując jej różę. Kobieta nagle jakby ożyła, wstała i ucałowała dłoń poety, po czym odeszła tuląc i roniąc łzy szczęścia na swoją różę. Nie pokazywała się na ulicy przez kolejne 9 dni. Gdy przyjaciółka poety pytała z ciekawością, czym żyje kobieta skoro nie zarabia na chleb, mistrz Rilke odpowiedział: żyje różą. Czyż nie o to chodzi? Czyż w tym wypadku róża nie jest pięknem samym w sobie? Poza doczesnością, poza czymś wymiernym, pewnego rodzaju doskonałością?

Może to nie najlepsze porównanie, ale we mnie pozostało właśnie jak idealna myśl, doskonałość, coś ponad czasem, co można tylko wyczytać sercem... Tak właśnie chciałabym określić piękno samo w sobie, wieczne, jedyne, niezmienne. Myślę, że tylko ktoś potrafiący zobaczyć coś poza słowem, wzrokiem - jakąś myśl idealną, potrafi widzieć tam, gdzie nie widać, czuć i odbierać sercem, wie, co to nieśmiertelność, „dotknął” piękna samego w sobie…, umie oczytać w róży gest, piękno, miłość, ideę, myśl, doskonałość… - tyle znaczeń do interpretacji, wedle gustu, potrzeby i zrozumienia, a idea, doskonałość, miłość w swej prostej i nieśmiałej mowie, powie najwięcej, kiedy najmniej powie, jak pisał Shaekspeare. I może na koniec, skoro już jesteśmy przy cytatach, przytoczę słowa ks. Józefa Tischnera, niech dopowiedzą niedopowiedziane: miłość sama w sobie jest „nie do pojęcia”, ale dzięki miłości możemy „pojąć wszystko” – sięgnąć szczytu...



www.wszystkoosztuce.blogspot.com

Pośmiać się z najlepszych polskich komedii

A na koniec dnia będzie o filmie... sztuka filmowa to połączenie obrazu i treści, bywają obrazy, które zostają w pamięci i treści, cytaty, dialogi - ponadczasowe, wręcz kultowe. Przypomnijmy o nich, mimo, że nie przepadam za wracaniem do przeszłości, szczególnie jeśli chodzi o film, poza jedynie Ogniem i mieczem, Potopem i paroma innymi filmami, czy serialami, które nigdy się nie nudzą i się z nich nie wyrasta... ale jeśli dzięki sztuce filmowej można się pośmiać, czy wzruszyć do łez, czemu nie?

Kultowe dialogi z polskich komedii


Autor: piszacyzbiurka


Polskie komedie (głównie te starsze) słynęły zawsze z doskonałych dialogów, które często wchodziły do języka potocznego. Jest ich tak dużo, iż ciężko wybrać te najlepsze. Zapraszam Cię do przeczytania tego tekstu i zarazem ostrzegam – będziesz miał powody do śmiechu!


Najlepsze teksty były często wypowiadane przez elitę polskich aktorów. Nie inaczej było w "Rozmowach Kontrolowanych" gdy padły te słowa:

  • Bardzo wystawna Wigilia.
    – No zgodnie z tradycją właściwie powinien być opłatek.
    – Słusznie, słusznie, ale nie róbcie z tego zagadnienia. Najważniejsza jest tradycja. Podzielimy się jajeczkiem.

 

Ryszard Ochódzki (ten z „Misia”) znany jest z wielu kontrowersyjnych wypowiedzi. Jednak w tym filmie pada więcej ciekawych kwestii:

  • Ktoś pukał?
    – Tak, to ja. Dzień dobry pani.
    – Słucham pana.
    – Jestem przyjacielem Ryszarda.
    – Dzień dobry, proszę bardzo. Chwileczkę, jakiego Ryszarda?
    – Ochódzkiego, pani siostrzeńca.
    – Aha, proszę. Hasło pan zna?
    – Jakie hasło?
    – „Żyrafy wchodzą do szafy”.
    – Oczywiście, że znam.
    – Musi pan je powiedzieć.
    Naturalnie: „Żyrafy wchodzą do szafy”.
    – „Pawiany wchodzą na ściany”. Proszę bardzo pana, proszę.

 

„Sami Swoi” to oczywiście kultowe dialogi Kargula i Pawlaka. Najbardziej znane to zapewne:

Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Kargul, podejdź no do płota, jako i ja podchodzę.

– Patrz no, Kaźmirz, Witia wierzchem jedzie!
– Nie może być! Na kocie?!

 

„Przepraszam czy tu biją?” z J. Himilsbachem pozostanie w pamięci (poza fabuła i genialnym aktorstwem) dzięki tej wymianie zdań:

  • Sie masz!? Jak leci?
    – Normalnie.
    – No, to trzeba to oblać.
    – No trzeba.

     

„Brunet wieczorową porą” gdzie oglądać można niezapomnianego K. Kowalewskiego wprowadził do obiegowego słownictwa następujący komunikat telewizyjny:

Dobry wieczór państwu. Minęła godzina 20:53. Za chwilę przedstawimy ostatni odcinek serialu "Poprzez prerię Arizony". Ze względu na ogromne zainteresowanie serialem prosimy telewidzów o wyłączenie telewizorów, ponieważ podwyższony pobór mocy może spowodować częściową awarię w podstacji.

 

Opowieść o ambitnym gospodarzu domu S. Aniele czyli serial „Alternatywy 4” to kopalnia wyśmienitych dialogów i gagów. Najbardziej w pamięci utkwiły:

  • A co do tej wody?
    – No szklanka.
    – Na szklanki nie podajemy. Może być pięćdziesiątka albo pół litra.

     

  • Przepraszam bardzo, czy pan jest zadowolony?
    - Nie.
    - STOP! Dlaczego? Co się stało?
    - No bo nie ma mnie na liście...
    - A cóż to panu szkodzi powiedzieć, że jest pan zadowolony?

 

Kwestia z „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” powinna wyjaśnić wszelkie relacje damsko-męskie:

  • Dlatego uważam, że powinienem się z tobą ożenić.
    – Ale przecież ty jesteś żonaty.
    – Tak, jestem. Żona cię bardzo polubi.

 

„Kingsajz” jasno przedstawił, co groziło krasnalom, którzy chcieliby zdradzić „Szuflandię”. Oczywiście był to pastisz PRL-u.

Za krnąbrność pierwszego stopnia, połączoną z knuciem zdrady i przeniewierstwem wobec Szuflandii, za wyjawienie wrogom Szuflandii najgłębiej strzeżonych tajników, renegat Haps Adam zostaje skazany na poćwiartowanie jajcarnią. Podpisano, za Najwyższy Trybunał, Kilkujadek H., szyszkownik, dnia trzynastego dżdżownika, roku Szuflandii dwudziestego piątego.


Więcej kultowych tekstów znajdziesz oglądając polskie komedie oraz na stronach gromadzących ich kultowe sceny.

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O grafice, designie - inaczej - rozwój to podstawa

Być twórczym, wciąż się rozwijać, nie tylko zgłębiając filozoficznie sens otaczającego świata, ale idąc dalej... hmmm, świadomie kreując swoje "tu i teraz" ;-) Dziś będzie o sztuce przekuwania barwnych, twórczych wizji, pomysłów, marzeń w... konkretne projekty, działania, dające nie tylko satysfakcję, ale zyski, choćby po to, żeby, jak w moim wypadku, nie musieć o nich myśleć, bo to daje prawdziwą wolność tworzenia. Marzenie...robić co się kocha i za to nieźle móc się utrzymywać, a marzenia trzeba spełniać. Proponuję pierwszy krok, gdy talent Cię męczy, niezależnie od tego, czy to grafika, malarstwo, fotografia, pisanie... usiądź i pomyśl, jak go mądrze wykorzystać. Polecam poniższy artykuł.

Rozwój to podstawa


Autor: Krzysztof Kubik


Dość łatwo jest postanowić, że zostanie się grafikiem. Zwłaszcza jeżeli ma się coś w głowie co chciałoby się uzewnętrznić. Wypuścić na światło dzienne. Czasem napięcie jest tak duże, że zaczynamy tworzyć bezwiednie na serwetce, bilecie autobusowym, na okładce książki.


A jak już tam zabraknie miejsca to można zacząć zapełniać blat stołu i ściany. Nawiasem mówiąc w dzieciństwie nie robiłem nic innego tylko zapełniałem, zapełniałem i jeszcze raz zapełniałem. Nie mogła ostać się ani jedna wolna przestrzeń zwłaszcza jeżeli była to biała gładka powierzchnia. Istne szaleństwo!

I gdy tak sobie postanowimy zostać grafikiem designerem to zaczynamy działać. I im dalej w las tym robi się bardziej interesująco. Po jakimś czasie jednak zaczynamy odczuwać potrzebę powiązania naszej twórczości z możliwością zarobkową. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt, że my wcale nie chcemy pracować w standardowy sposób. Nie pasuje nam wizja pracy na etacie i zostawanie po godzinach robiąc projekty niekoniecznie spełniające nasze twórcze wymagania. I wtedy właśnie pojawia się druga opcja, niczym powiew świeżej bryzy uderza nas jasna wizja freelancingu. Wizja bycia wolnym. Wolnym strzelcem. Pełni pasji i chęci chcemy zorganizować sobie własny świat niesamowitych projektów i intratnych zleceń według naszej kolorowej wizji.

Po jakimś czasie jednak okazuje się, że coś nie gra, że nie jest tak kolorowo jak być powinno, jak sobie zakładaliśmy. Zastanawiamy się co jest nie tak. Dlaczego nikt się nami nie interesuje. Dlaczego nikt się do nas nie zgłasza. Dlaczego wszyscy posłusznie bieżą do dużych firm reklamowych, czy drogich studiów graficznych. Przecież jesteśmy bardziej kreatywni, szybsi i tańsi, po prostu lepsi.

A no właśnie, czy na pewno? Czy zaczynając ustalać swój „master plan” freelancera uwzględniłeś trzy podstawowe sprawy do rozważenia? Bez tego twój biznes będzie nadal tylko kolorową wizją. Weź sobie do serca te trzy poniższe punkty.

Punkt 1.

Naucz się rozwiązywać problemy klientów.  Mam tu na myśli to, że na świecie jest mnóstwo grafików, niestety duża ilość prezentowanych przez nich usług jest słaba. Interesuje ich zazwyczaj to co mają zrobić jako graficy dla klienta. Jeżeli ma to być na przykład plakat, ulotka czy cały zestaw identyfikacji to postrzegają to jako podstawowy i jedyny aspekt swojej pracy. Po prostu zrobić to co klient uważa za dobre dla niego. Tymczasem prawda jest taka, że klient przychodzi do ciebie z problemem. Z czymś w czym ty jako specjalista musisz mu pomóc. Postrzegaj każde zlecenie jako problem, który należy rozwiązać. Wymaga to głębszego spojrzenia na to z czym przychodzi klient. Bywa czasem tak, że rezultatem twojej głębszej analizy problemu klienta okazuje się całkowita zmiana zlecenia. Zleceniodawca oczekuje od ciebie fachowej pomocy. Musisz dążyć do zidentyfikowania jego potrzeb.

Punkt 2.

Staraj się być lepszy od dużych firm. Oczywiście z jednej strony konkurowanie z dużą firmą równa się konkurowaniu ze sztabem ludzi, z drugiej jednak strony, działając w pojedynkę możesz zaoferować zleceniodawcy ciekawsze i bardziej elastyczne rozwiązania. Jasne jak słońce jest to, że klient zawsze będzie szukał taniej oferty. Firmy nie mogą sobie pozwolić na zbyt niskie ceny bo muszą pokryć wysokie koszty. Ty tymczasem przy dobrze zorganizowanej pracy możesz śmiało żonglować ceną – oczywiście w rozsądnych granicach.

Staraj się prezentować dogłębną wiedzę na dany temat. Specjalizuj się dostarczając fachowej wiedzy i umiejętności, za które klient byłby w stanie więcej zapłacić. Pracuj nad swoim wizerunkiem jako freelancera. Zbieraj dobre opinie i staraj się być na bieżąco w branży.

Punkt 3.

Spraw by zleceniodawca czuł, że może na ciebie liczyć. Pamiętaj, że to też jest człowiek tak jak i ty i dlatego należy mu się szacunek i zrozumienie tak jak i tobie. Bardzo ważne jest w pracy wolnego strzelca jak i każdym innym biznesie budowanie dobrych relacji z klientem i całym twoim otoczeniem. Po prostu bądź ludzki i nie bądź pępkiem świata. To ty jesteś dla klienta a nie on dla ciebie.

Postaraj się bez emocji przemyśleć powyższe punkty. I jeśli musisz zrób krok w tył. Pamiętaj jednak, że nawet krok w tył po to by zrobić znowu krok do przodu jest działaniem. A każde działanie, które służy rozwojowi zawsze pcha cię do przodu. Ku lepszemu.


www.freelancefrontline.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

niedziela, 14 września 2014

IDEALNY MATRIX? CZEMU NIE...

Dziś trochę pofilozofuję, zawsze interesowała mnie filozofia, to chyba przez moją naturalną ciekawość świata... i wciąż pytania jak dziecko o wszystko: dlaczego? po co? czemu tak nie inaczej? jaki sens? To pozwala zatrzymywać się w otaczającym nas życiu, smakować je, delektować się możliwością myślenia, zadawania pytań i chociażby tylko szukania odpowiedzi, dochodzenia do nich, nieraz metodą prób i błędów, albo po prostu uświadamianie sobie "wiem, że nic nie wiem..." - to często coś, czego niektórzy całe życie nie potrafią dostrzec, haha, taki żart. Na pewno próby zrozumienia i interpretacji filozofii, szczególnie sposobu myślenia i rozumienia Leibniza, to prawdziwa sztuka, a nawet wyzwanie, któremu kiedyś starałam się sprostać... zapraszam do lektury ;-)

Może na początku zadam kilka pytań, w tym kontekście niech będą one retoryczne. Jaka jest natura wszechrzeczy? Kim jest człowiek i dokąd zdąża? Co to znaczy istnieć? Jak odróżnić prawdę od fałszu? /Filozofia www.articles.gourt.com / Te i podobne im pytania dręczą ludzi od wieków, dręczą, męczą i prowokują, są tak wszechobecne w naszej świadomości, że nie da się ich ignorować, chociaż może to być wygodniejsze. Filozofowie próbują na nie odpowiadać za nas, tworząc dzieła filozoficzne i wszelakie teorie, ale tak naprawdę każdy z nas chłonąc wraz z indywidualnym rozwojem wiedzę, doświadczenie, współtworząc świat, poznając go i tym samym nabierając świadomości samego siebie – ma możliwość tworzenia sobie swojej własnej filozofii „prawdy”...

Gottfried Wilhelm Leibniz, niemiecki filozof i matematyk napisał już w XVII wieku kto szuka prawdy, nie powinien liczyć głosów. Tak więc próbujemy szukać odpowiedzi na te i podobne pytania, dociekamy, sprawdzamy, na ile jesteśmy w stanie coś sprawdzić, dywagujemy... Filozofowanie, skądinąd bardzo ciekawy sposób interpretacji świata, dostępny jedynie umysłowi ludzkiemu, nie jest niezbędnym do życia, nie niezbędne jest też podążanie drogą myślenia zacnych umysłów filozoficznych. Można natomiast uniknąć ignorancji, poznać różne z barw tej nauki, jej „wyznawców” i jej ideologie i teorie zderzyć z subiektywną filozofią życia. Tego spróbuję. W polu mojego zainteresowania niech pozostanie Leibniz, jego filozofia wymaga znacznej gimnastyki umysłowej, a rozum... czyż nie jest wówczas „duszą wolności”?

Trudno oswoić się z filozofią Leibniza. Dotrzeć do istoty prawdy, jej koniecznej przyczyny. Teorie, słowa i myśli niemieckiego filozofa prowokują - jakby na „uderz w stół” w umyśle rodzą się pytania i wątpliwości. Wszystko, co istnieje jest osobnym bytem, który zawiera w sobie całą prawdę o sobie. Jaki jest ten byt? Czy może być podzielny? Bo jak inaczej wytłumaczyć podzielność czegokolwiek z tak właśnie postrzeganych rzeczy? Czy nawet gdyby uważać je, razem, czy każde z osobna jako osobny byt, to prawda by była inna dla całości, a inna dla którejś jej części, czy też to by była jedna prawda? Co by powiedział Leibniz? Leibniz osobne byty, tzw. monady widział wszędzie, gdzie dało się wyróżnić osobny byt. Świat składa się z bliżej nieustalonej liczby całkowicie od siebie odseparowanych, jakby zamkniętych dla siebie nawzajem i nie wpływających na siebie bezpośrednio bytów, z których każdy jest „całym światem dla siebie samego”. Gdyby tak patrzeć na świat, który nas otacza, jak wytłumaczyć ruch, ciągłe zmiany? Leibniz określił je złudzeniami... Uważał, że nasze obserwacje są swoistym złudzeniem, a powstaje ono na skutek tego, że te idealne byty, niezmienne, niepodzielne, „światy” w świecie, monady, nie tworzą przypadkowej mozaiki, ale są dziełem, strukturą skonstruowaną idealnie przez Boga, wedle Jego pre-porządku. Spodobało mi się porównanie Leibniza przytaczane w tym miejscu, obrazowo pokazujące logiczność wywodu. Otóż w jednym pokoju stoją dwa dobrze wyregulowane zegary, które pokazują czas przesunięty o ułamek sekundy. Ktoś nie znający zasady działania zegara, obserwując, iż zawsze gdy sekundnik pierwszego zegara wykona jednosekundowe drgnięcie wskazówki, to zaraz za nim drugi zegar zrobi to samo, może wywnioskować, że ruch drugiego zegara jest zależny od (czy nawet jest następstwem) ruchu pierwszego zegara, a czy jest to jednoznaczne z tym, że tak właśnie jest? Nie. Uświadamia nam to, że rzeczywiście świat skonstruowany przez Boga, Leibniz jeszcze dodaje - jako „najlepszy z możliwych światów”, najlepsza opcja istnienia; przez nas, maleńkie trybiki tej idealnej żywej machiny -może być inaczej odbierany, trudno nam pojąć tę ogólną i jedyną prawdę. Idealny Matrix?

Matrix (ang. macierz, matryca) – amerykański film science fiction, pierwszy z trylogii filmowej o tej samej nazwie, napisany i wyreżyserowany przez braci Wachowskich. Treść filmu zawiera ukryte przesłania i aluzje, które ukazują powtarzające się motywy życia-snu. Filmowy świat Matrixa kreowany jest jako złudzenie – sztuczna rzeczywistość stworzona przez maszyny. Myślę więc, że można było właśnie tak postawić to pytanie. Tyle że rzeczywistość u Leibniza stworzona została przez Boga – monady są tak ze sobą świetnie skoordynowane, że u każdej z nich wywołuje to wrażenie ciągłości i logiczności wszelkich zdarzeń – Ktoś to musiał celowo uczynić – Bóg... szczególna monada, będąca ostateczną przyczyną i celem istnienia pozostałych monad.

Jednak w filozofii Leibniza, jego teorii istnienia świata najlepszego z możliwych znajduję kilka trudnych do zapełnienia logiką miejsc. Szczególnie, gdyby chcieć udowodnić, że człowiek posiada wolną wolę. Jaka wolna wola – można zapytać - skoro Ktoś skonstruował idealnie już wcześniej istnienie każdej istoty we wszechświecie? Gdzie tu możliwość jakiegokolwiek wyboru, w ogóle wolności? Leibniz twierdził, iż jesteśmy tym wolniejsi, im bardziej działamy z inspiracji rozsądku, a tym bardziej zniewoleni, im więcej pozwalamy sobą rządzić namiętnościom. Więc dopuszcza istnienie pojęcia wolności... A czyż ona nie jest tu wyimaginowana? Czy nie jest tak, że nasza wolność jest tylko wolnością pozorną, my ją tak postrzegamy, mamy złudzenie wolności, podczas gdy każdy nasz krok, każda podejmowana przez nas decyzja została z góry ustalona? Poszczególne monady mogą mieć złudzenie, że wpływają na swój los, „robiąc” to lub owo, lecz w rzeczywistości są one „zaprogramowane” do tych działań i nie mogą uczynić nic innego. Więc czy nie miałam racji porównując świat opisywany przez Leibniza do swoistego Matrixa? Inna kwestia, że człowiekowi ta wiedza nie pomaga, lubimy mieć świadomość wyjątkowości poprzez posiadanie rozumu, wolnej woli, lubimy słowa, że sami sobie kreujemy swój świat i mamy na to jedynie my wpływ. A może wystarczy tylko taka świadomość, a świat dzieje się i tak wedle reguł Boga jako jedynie możliwy i najdoskonalszy ze wszystkich światów do pomyślenia? A może jak śpiewa Edyta Geppert w Utworze „Wolność” - wolność.

Nie wiem czemu, ale osobiście wolę wierzyć w coś, co wielu nazywa przeznaczeniem, a w świetle filozofii Leibniza – w coś idealnego, doskonałego, ścieżkę wybraną przez Boga dla każdego indywidualnego bytu spośród różnych opcji życia – jako jedynie najlepszą z możliwych. Tej doskonałości nie jesteśmy w stanie objąć rozumem, nawet najbardziej dociekliwym poznaniem, nie mamy obrazu całości, prawdy, SENSU, jesteśmy niejako zmuszeni wierzyć, że tak właśnie jest. Albowiem wszystko jest raz na zawsze uporządkowane w rzeczach z takim ładem i odpowiedniością wzajemną, jak tylko to jest możliwe (...) Można by w każdej duszy poznać piękno wszechświata. (G.W.Leibniz, „Zasady natury i łaski oparte na rozumie”). Ale czyż nie jest najgłębszy sens w tym, że możemy spodziewać się wszystkiego? Największej „rozmaitości” – jak określa świat Leibniz? Nie znamy zamysłu Boga, więc każdy dzień może być niespodzianką...

Dałem Ci wszystkie cuda świata, także te nie odkryte i gwiazdy co wracają nocą, a nikną z rana. Wszystko jest w Twojej mocy, zależne od zrozumienia... Jedna prawda Moją jest - to sens Twojego istnienia” [- odpowiada Bóg na pytanie człowieka kim jest i dokąd idzie] – śpiewa Edyta Geppert w piosence „Rozmowa z Dziadkiem”.

I niech tak zostanie, chciałoby się dodać.

Może i żyjemy w swoistym Matrixie, ale na pewno ani tej sytuacji nie jesteśmy w stanie zmienić, ani się z niej wyzwolić, ani na nią wpłynąć, pozostaje nam tylko wierzyć, że ten Matrix jest IDEALNY – najdoskonalszy z możliwych i to co nam się zdarza jest idealnie zaplanowane, a my jesteśmy indywidualnymi odzwierciedleniami wszechświata w całym Jego genialnym istnieniu.


W eseju zostały wykorzystane rozważania na temat filozofii Leibniza, informacje encyklopedyczne, cytaty oraz fragmenty dzieł filozofa.

Joanna Dębiec
www.wszystkoosztuce.blogspot.com

Ważne dla designera...

Grafiku designerze pamiętaj o tych trzech ważnych sprawach


Autor: Krzysztof Kubik


Wiele osób zaczynających przygodę z projektowaniem graficznym, czy to w sposób amatorski w domowym zaciszu, czy w sposób bardziej zaangażowany w akademickich murach zapomina o kilku podstawowych acz ważnych rzeczach.


Niezależnie od tego czy chcesz pracować jako grafik na etacie czy jako freelancer, powinieneś przemyśleć kilka następujących punktów.

Strona z portfolio to podstawa.

Niezwykle ważne jest byś jak najwcześniej nauczył się tworzyć swoje portfolio w internecie. Na początku oczywiście możesz umieszczać swoje prace na różnych dostępnych obecnie stronach typu carbonmade.com czy deviantart.com i wiele innych. Z czasem gdy nauczysz się tworzyć własne strony np. na bazie wordpress.org co polecam, będziesz mógł prezentować już pewną ilość prac i twoja strona będzie już przedstawiała jakiś poziom. Oczywiście mimo, iż dość łatwo jest tworzyć rozbudowane i ładne strony dzięki systemowi zarządzania treścią (cms) wordpress, ważne jest byś ucząc się designu nie zaniedbywał nauki o tworzeniu na potrzeby internetu. Języki programowania jak HTML, PHP, czy CSS, są podstawowymi narzędziami do budowy stron i warto je znać przynajmniej na podstawowym poziomie (jeżeli nie chcemy być web designerami). W dzisiejszych czasach internet to podstawowe narzędzie do dystrybucji, promocji i sprzedaży własnej osoby i swoich usług. Dlatego też znajomość tego zagadnienia jest nieodzowna byś mógł w pełni się rozwijać

Od przybytku głowa nie boli czyli wizytówek moc.

Pamiętaj o wizytówkach. Wiem, że może mało masz jeszcze prac do pokazania i dopiero wszystkiego się uczysz, ale dobrze jest pamiętać by zawsze mieć przy sobie wizytówki. Wiele osób to bagatelizuje nie wiedząc jaką moc ma taka mała karteczka. Nawet gdy dopiero jesteś studentem grafiki, ale masz już wizytówki i wiesz jak ich używać to jesteś o krok przed innymi, którzy to zaniedbali. Uczysz się w ten sposób dystrybucji, reklamy siebie i swoich usług. Nigdy nie wiesz kiedy to może zaprocentować.

Ucz się mówić o swoim portfolio.

Spotykam się dość często z osobami, które mają do pokazania wiele ciekawych prac w swoim portfolio, niestety w ogóle nie potrafią o nim mówić. Od samego początku musisz starać się wypowiadać na temat tego co robisz, jak robisz i po co. Umiejętność prezentowania swojej twórczości przed innymi jest niezwykle ważna z punktu autopromocji, która jest nieodzowna nie tylko pracując jako freelancer ale również podczas rozmowy kwalifikacyjnej gdybyś zamiast pracy wolnego strzelca wybrał pracę na etacie. Pamiętaj, że nie wszyscy wiedzą co robisz i nie wszyscy znają się na projektowaniu graficznym, dlatego dobrze jest uczyć się mówić o swojej pracy do ludzi, którzy się na tym nie znają. Dzięki temu wyrobisz sobie odpowiednie nawyki wysławiania się i odpowiedniego podejścia do rozmówcy, tak by w pełni zrozumiał co masz do powiedzenia.


www.freelancefrontline.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

sobota, 13 września 2014

Tym razem designe...

6 Niezmiennych zasad w designie


Autor: Krzysztof Kubik


Tak jak np. w muzyce bez zasad bez których nie można by mówić o muzyce tylko o hałasie i szumie tak w projektowaniu graficznym nie można mówić o designie bez przestrzegania pewnych niezmiennych zasad, bez których nawet najbardziej kreatywni designerzy nie mogliby się porozumieć ze swoją publicznością.


1. Punkt zaczepienia

Punkt zaczepienia jest najważniejszym pierwszym elementem, na jakim skupia swoją uwagę widz. Człowiek w momencie spojrzenia na grafikę automatycznie, podświadomie szuka punktu zaczepienia, czegoś co pozwoli mu „wejść” w oglądany obraz. Gdy znajdzie taki punkt skupienia swojej uwagi, wtedy od razu wie, z którego punktu zacząć wędrówkę po obrazie. Wie, gdzie de facto zaczyna się treść obrazu. Bez punktu przykuwającego uwagę, obserwator nie wie gdzie ma spojrzeć w pierwszej kolejności i błądzi po całym obrazie próbując zebrać wszystkie wizualne informacje do kupy. Pamiętaj, by mieć tylko jeden punkt skupienia uwagi. Jeżeli będzie ich więcej np. dwa wtedy tak naprawdę widz będzie w takiej samej sytuacji jak by nie było wcale punktu odniesienia. Bo nie będzie wiedział gdzie historia obrazu się zaczyna. Podsumowując; Jeden punkt zaczepienia i tylko jeden. Dwa punkty równa się brak punktu zaczepienia.

Oczywiście nie znaczy to, że nie możesz dodać wielu elementów na jednym layoucie, ani całych grup elementów. To wszystko da się zrobić, ale tak by zapanowała hierarchia. Wszystko musi mieć swoje miejsce i uzasadnienie. A punkt zaczepienia musi mieć swoje należyte nadrzędne miejsce w całym obrazie.

2. Kontrast

Kontrast w znacznym stopniu determinuje to czy layout jest ciekawy czy nie, czy grafika tętni życiem czy ocieka nudą. Kontrast w swym znaczeniu oferuje szerokie możliwości wykorzystania. Możesz użyć kontrastu w odniesieniu do jasnych i ciemnych tonów tego samego koloru. Możesz modyfikować kontrast poprzez różnice w kolorach. Różne kształty również decydują o kontrastowości grafiki. Typowym rozwiązaniem jest zmiana wielkości obiektów. Czasem możesz użyć dwóch odrębnych tekstur, np. wariant gładki i chropowaty, bardziej skomplikowany i oszczędny. Możliwości kontrastowania obrazu są ogromne. Wszystko zależy od kreatywności desingnera i jego potrzeb.

Reasumując, kontrast jest podstawową sprawą przy projektowaniu graficznym i nie da się go pominąć nie narażając się na nudę w obrazie.

3. Równowaga

Równowaga jest niezwykle ważna w designie. W dużym stopniu odgrywa rolę katalizatora emocji widza. Jeżeli np. chcemy wywołać stan napięcia, czy wręcz lęku u odbiorcy naszego designu wtedy pójdziemy w kierunku dysharmonii i dysproporcji. Gdzie równowaga w obrazie będzie od razu widoczna. Wyróżniamy trzy rodzaje równowagi w obrazie. Są tą: promieniowa, symetryczna i asymetryczna.

# Równowaga promieniowa czyli kolista, odnosi się do okrągłych konstrukcji, w której punkt podparcia leży w centrum obrazu.

# Równowaga symetryczna czyli inaczej formalna, podlega równemu podziałowi w obrazie na zasadzie lustrzanego odbicia. Taki design zmierza w kierunku projektowania tradycyjnego, które w obecnych czasach może się nie do końca sprawdzać wywołując u widza znudzenie.

# Równowaga asymetryczna dotyczy dwóch nierównych stron jednego obrazu. Takie rozwiązanie często bywa atrakcyjniejsze wizualnie, wzbudza w osobie oglądającej większe zainteresowanie niż desing symetryczny. O ile symetria w linii pionowej dzieli obraz na dwie równe części, o tyle nawet niewielkie przesunięcie tej osi w prawo lub w lewo tworzy już asymetrię w obrazie. Oprócz tego mamy jeszcze możliwość zmiany równowagi w przypadku tworzenia przestrzeni negatywnej (białej) z równoważącą ją przestrzenią pozytywną. Inaczej mówiąc duża ilość obiektów z jednej strony musi być zrównoważona odpowiednią ilością pustej przestrzeni. Ciemne partie obrazu są wizualnie cięższe niż jasne partie. Dlatego też układ z dużą ilością ciemnych odcieni wymaga równoważenia w ilości jasnych odcieni. Itd.

4. Ruch

Zasada ruchu powraca do idei mówiącej, że dobry design kontroluje przepływ oczu odbiorcy po kompozycji obrazu. Linie prowadzące widza po kompozycji mogą tworzyć różny ruch liniowy umożliwiając uwypuklanie różnych symbolicznych przekazów. Komunikat poziomy przepływa od lewej do prawej i na odwrót. Pionowe linie mają tendencję do komunikowania stabilności, takich jak drzewa i wysokie budynki. Pionowe linie mogą również przywodzić na myśl ruch ku górze jak np. szczyty gór lub ku dołowi jak wodospad. Linie ukośne z kolei wywołują dynamikę ruchu w obrazie. Dwie ukośnie przecinające się linie sugerują odległości tak jak klasyczny przykład znikającej drogi w oddali.

Złym rozwiązaniem jest umieszczenie zbyt dużej ilości linii wywołujących ruch ponieważ powstaje wrażenie zbytniego zagęszczenia obrazu. Dobrym i dość często stosowanym rozwiązaniem w reklamie jest tworzenie tzw. „Z” czyli linii prowadzących wzrok linii od lewej do prawej następnie po skosie w dół do lewej i znowu poziomo do prawej. Taki wzór tworzenia dynamiki designu jest zbliżony do linii prowadzonych po okręgu. W obu przypadkach widz przechodzi drogę wracając za każdym razem do początku przekazu. Z punktu widzenia projektowania graficznego zasada ta jest niezwykle ważna i należy ją uwzględnić na samym początku projektowania.

5. Perspektywa

Perspektywa odnosi się do rodzaju ruchu w znaczeniu przemieszczania się względem odległości lub za pośrednictwem pierwszego planu, czy tła. Istnieją cztery sposoby osiągnięcia wrażenia perspektywy w obrazie: linia horyzontu, względna wielkość i skala, perspektywa linearna, perspektywa powietrzna.

1 Linia horyzontu

Wyobraź sobie krajobraz z linią horyzontu, czyli tam gdzie niebo spotyka się z ziemią. Linia ta stanowi umowny dystans dzielący widza od horyzontu. Jeśli przesuniemy linię horyzontu bliżej dolnej części obrazu wtedy powstaje wrażenie skracania dystansu. Im dalej ku górze przesuniemy naszą linię wtedy powstaje wrażenie zwiększania odległości.

2 Względna wielkość i skala

Wrażenie odległości w tym wypadku powstaje poprzez umieszczanie małych i dużych obiektów symbolizujących ich odległość od widza, zatem im bliżej tym obiekty są większe, im dalej tym mniejsze.

3 Perspektywa linearna

Tak jak w przypadku perspektywy horyzontalnej tak i w perspektywie linearnej mamy do czynienia z punktem styku górnej i dolnej części obrazu. W tym wypadku dochodzi jednak jeszcze opcja linii ukośnych zbiegających się w jednym punkcie z horyzontem.

4 Perspektywa powietrzna

Ostatnia perspektywa opiera się na wartościach tonalnych barw. Ciemne odcienie kolorów zawsze wydają się bliżej niż jasne. Typowym przykładem jest górski pejzaż gdzie góry w miarę oddalania się od obserwatora stają się mniej szczegółowe, jasne wręcz wyblakłe, aż ostatecznie całkowicie zanikają.

Można stosować wszystkie cztery perspektywy razem lub osobno, zależnie od wrażenia jakie chcemy uzyskać w danym projekcie. Czasem do uwypuklenia wrażenia perspektywy wystarczy nam tylko jeden rodzaj, a w innych przypadkach wszystkie cztery.

6. Spójność

Ostatnie zasada jest tyleż ważna co podstawowa. Bez niej pozostałe zasady tracą na znaczeniu. Spójność w grafice oznacza pełne zespolenie się wszystkich elementów grafiki w jedną harmonijną całość. Gdy spojrzymy na taki obraz z dużej odległości wtedy przekonujemy się, że nawet nie widząc szczegółów grafika wydaje się być w pełni zintegrowana i tworzy jedną całość. To tak jak zespół muzyczny, który musi polegać na swoich członkach grających na innych instrumentach inną partię dźwięków i melodii, które w odpowiednim, przemyślanym zgraniu tworzą prawdziwą muzykę, a nie hałas.

Wielu adeptów grafiki, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z projektowaniem wizualnym zupełnie ignoruje powyższe zasady, próbując tworzyć coś co jest oryginalne w swej inności od znanych i przyjętych reguł. Nawet jeżeli przyświeca im dobra idea stworzenia czegoś nowego, to mimo wszystko zawsze musi się to opierać na pewnych niezmiennych zasadach, bez których projektowanie graficzne tak jak i muzyka bez swoich praw i liczb nie byłaby przyswajalna dla odbiorcy. A przecież właśnie nadrzędną rolą designu jest właśnie przekazywanie uniwersalnych treści w sposób w pełni zrozumiały dla widza.


www.freelancefrontline.pl

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

środa, 10 września 2014

O fotografii - twórczo i praktycznie ;-)

Całkiem niedawno Ktoś wyjątkowy zainspirował mnie swoją fotografią artystyczną i niesamowitym sposobem świadomego fotografowania, tworzenia idealnych kadrów otaczającej, przepięknej rzeczywistości. To prawdziwa sztuka fotografii. Zaczęłam więcej czytać na ten temat, poznawać, bawić się aparatem, który, wstyd się przyznać, parę lat wykorzystywałam jedynie na automatycznych ustawieniach. Fakt, reporterska fotografia, z którą mam na co dzień do czynienia, nie jest łatwą do tworzenia na manualu, nieraz zbyt szybko i zbyt wiele dzieje się naraz, a kadry trzeba łapać w tym, niepowtarzalnym niestety momencie. Dodatkowo bardzo szybko zmieniać ustawienia, bo z każdej strony zastaje się inne światło, szczególnie jeśli to reportaż wykonywany w czasie jakiegoś barwnego wydarzenia, przy szybko zmieniających się sytuacjach, czy ruchu... Ufff. Nawet, co potwierdza artykuł, który dziś polecę, bywało "coś" w tych fotografiach, to nie tylko praktyka czyni mistrza, ale również to, że nie aparat się liczy, a sam fotografujący, jego sposób postrzegania rzeczywistości, doboru kadrów, to, co się mu podoba, na co zwraca uwagę... marzę, by kiedyś w moich fotografiach można było zobaczyć coś, co chcę "pokazać" poza oczywistymi kadrami. Udało mi się po pewnym czasie znaleźć kurs fotograficzny, prowadzony przez dobrych praktyków, fotografów, artystów, który mi dopiero otworzył oczy na to, co widziałam w tamtych... fotografiach. Poznałam ciekawe twórcze techniki fotografii artystycznej - fotografowałam techniką otworkową, bawiłam się gumą arabską, cyjanotypią... odlot jaka zabawa, a jak prosty jest mechanizm aparatu fotograficznego, zupełnie zbędne, nawet nieco ogłupiające wydają się ulepszenia nowoczesnych tzw. "wypasionych" dzisiejszych aparatów, które same mają robić zdjęcia, a rola najważniejsza? twórcy? nie dajmy się zastąpić jakimś automatem, niech nasze zdjęcia nie będą przypadkowe, nieco więcej wysiłku, nauki, praktyki, trochę dobrych stron jak: , gdzie można poćwiczyć symulację różnych ustawień aparatu i zobaczyć efekt w postaci zdjęcia, zrobionego w wybranych ustawieniach, polecam... A ja efekty będę mogła zobaczyć w najbliższy piątek, organizatorzy zorganizowali na podstawie prac uczestników wystawę pokonkursową, aż drżę, co z tego wszystkiego stworzyli...w jakiej oprawie zobaczę swoje pierwsze prawdziwie świadome, twórcze eksperymenty fotograficzne? Ech, mam prawdziwą tremę. To może początek mojej przygody z fotografią artystyczną? na pewno w moich fotoreportażach jest już dziś dużo więcej mnie, co potwierdzają maile i komentarze, jakie ostatnio zdarza mi się czytać i słyszeć od nieznanych osób, niesamowite. A a propos fotografii, mnie mniej ta kwestia interesuje, bo ja pracę mam i częściowo fotografia daje mi w niej sporo niezależności, a to cenniejsze niż kasa, jednak jak widzę jakie cuda makro można zrobić dobrym aparatem... zapytam: czy na fotografii można zarabiać? A jeśli tak, jak to robić? Polecam w tej kwestii rady praktyka - Arkadiusza Komskiego. Joanna.

Jak zarabiać na fotografii?


Autor: Arkadiusz Komski


Takie pytanie stawia sobie zapewne niejeden fotoamator, po osiągnięciu tego minimum umiejętności i doświadczenia, które dzielą profana od świadomego posiadacza aparatu fotograficznego.


Czy w ogóle można nie będąc właścicielem studia, bez bogatego portfolia dorobku, bez atrakcyjnych modelek, bez kontaktów w branży i niezłego sprzętu choćby pomyśleć o zarabianiu? Sam postawiłem  sobie to pytanie jakiś czas temu. Przebrnąłem wówczas przez mnóstwo lepszych i gorszych poradników drukowanych i internetowych. Sknociłem tysiące klatek. Po to tylko żeby dojść do oczywistego wydawałoby się wniosku, że zdjęcia wykonuje człowiek a nie aparat.

Po co wydawać niemałą kwotę na sprzęt, którego możliwości nie będzie się umiało do końca wykorzystać? No właśnie. Może więc po kolei…

Kiedy jest właściwy moment?

Masz aparat fotograficzny i wiesz już, że czasem udaje ci się zrobić zdjęcia, które podobają się nie tylko tobie. Czujesz, że poza uwiecznianiem rodziny albo twojej sympatii ewentualnie uroczych zachodów słońca chciałbyś i możesz robić coś więcej i ciągle ci mało. Wiesz już co nieco o kompozycji, o wykorzystaniu światła, o głębi ostrości. Ale nie wiesz czy warto rzucać się na głęboką wodę, bo nikt przecież nie lubi przegrywać. Myślę, że to właśnie jest odpowiedni moment, żeby spróbować swoich sił. Najlepiej chyba na różnych polach. Możesz zapisać się na któryś z portali – blogów fotograficznych, gdzie ludzie dzielą się swoimi dokonaniami. Znajdziesz je bez trudu. Ich mankamentem są uwagi w stylu „podoba się”, albo „fajna fotka”, ale na szczęście jest tam też sporo osób, które umiejąc trochę więcej od ciebie zechcą się tą swoją wiedzą podzielić. Nie obawiaj się pytać. Nieśmiałość nie jest wskazana, jeśli chcesz się czegoś nowego nauczyć. Ważne jest, aby chwalić się tymi naprawdę najlepszymi fotografiami. Portfolio z setką kiepskich obrazków na pewno nie zjedna ci oglądających. Za to kilka czy kilkanaście poprawnie wykonanych i przy tym niebanalnych ujęć, powinno przyciągnąć uwagę do twoich prac. Kiedy poczujesz się pewniej możesz wyszukiwać w sieci konkursów, które odpowiadają tematyką temu, co najlepiej ci wychodzi. Część z nich zawiera opcję publikacji zdjęć dla zwycięzców albo najlepszych  uczestników, a to jest dla ciebie kolejnym małym kroczkiem – twoje „artystyczne” cv staje się bogatsze. Nie licz na wielkie efekty od razu, ale jeśli zakwalifikują jakąś twoją pracę do wystawy pokonkursowej to już coś i świadczy o tym, że idziesz we właściwą stronę. Udział w konkursach podobnie do publikacji w fotoblogach, pozwala na zdobycie niezbędnego doświadczenia, które w przyszłości z pewnością zaprocentuje.

Aparat i cała reszta

Jeśli masz sprzęt, który spełnia podstawowe wymogi to już jest dobrze. Sporo możliwości obniżenia kosztów daje kupowanie body osobno i do nich dopasowywanie obiektywów. Najlepiej chyba zacząć od dość uniwersalnych zoomów. Pozwala to zaoszczędzić sobie niepotrzebnych wydatków. Drugą wielką ich zaletą jest brak konieczności zmiany obiektywów w zależności od tego co się będzie robiło. Taki „reporterski” obiektyw o ogniskowej pomiędzy 35 a 200 świetnie się sprawdzi. I naprawdę nie musi zaraz być z górnej półki. Zanim zdecydujesz się na inwestycję sprawdź ile masz pieniędzy i co możesz za nie kupić. Praktycznie każdy koncern fotograficzny co roku wypuszcza nowy model. Dzięki temu można zdecydować się na nieco starszy a spełniający twoje wymogi. Warto też pomyśleć o statywie i dodatkowo może lampie błyskowej. Ale nie koniecznie od razu. Wszystko zależy od tego co ma być twoim głównym tematem. Dla mnie światło zastane – naturalne w większości wypadków jest tym najlepszym. Pamiętaj, aby dobrze poznać ofertę mniej markowych producentów którzy produkują obiektywy z bagnetami pasującymi do nikonów, canonów itd. Dzięki temu wydasz mniej kupując całkiem niezły sprzęt.

Jak zacząć?

Moim zdaniem, poza udziałem w konkursach, dobrym sposobem jest zalogowanie się na którymś z banków zdjęć. Najwięcej satysfakcji daje chyba shutterstock. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Po zaakceptowaniu pierwszych obrazków, potem stosunkowo duży procent wysyłanych zdjęć dostaje ich akceptację i równie szybko pojawiają się pierwsze sprzedaże. A nic nie cieszy bardziej niż widok rosnących na koncie kwot. Warto przy okazji zapisać się na forum użytkowników banków zdjęć. Zebrane tam towarzystwo z pewnością pomoże w pierwszych krokach nowicjuszowi. Lepiej jest chyba uczyć się na cudzych niż własnych błędach.


www.komski.art.pl

Galeria fotografii stockowej

Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.

O coachingu "po ludzku"

Dziś mam kaprys, by trochę pogimnastykować Wasze szare komóreczki i jak w poprzednim artykule pisałam o empatii, prawdziwej sztuce odbierania ludzi, jakimi są, ze zrozumieniem i otwarciem na ich Inność, tak w tym będzie o zupełnie innym, nowoczesnym podejściu, czy jednak tak zupełnie innym? Hmm, na pewno będzie chodziło o sztukę własnego rozwoju... czyli otwarcia na siebie samego - odkrywania własnego potencjału, samoświadomości, dla jak najpełniejszego wykorzystania własnych możliwości rozwoju... Tak więc "po ludzku" o tak modnej dziś sztuce coachingu, czy jak kto chce - monitoringu, superwizji, interwizji...sztuce, służącej osiąganiu pełnej świadomości wyboru własnej drogi życiowej, odpowiedzialności za siebie i rezygnacji z przeciętności. Nie warto wiedzieć więcej? Trochę podchodzi to pod tresowanie, zabiegi ustawiania na "pozytywne myślenie", ale ja w tym widzę pewnego rodzaju sztukę. Zawsze byłam przekorna... Bo sztuką jest według mnie rozbudzenie w człowieku świadomości jego własnej wartości, możliwości w nim drzemiących i przede wszystkim wyjątkowości. Każdy człowiek jest wyjątkową istotą, a tak niewielu z nas potrafi to dostrzec, a co dopiero uświadomić sobie i wykorzystać dla własnego rozwoju, nie podkopywania sukcesów innych, narzekania, pogłębiania i rozkoszowania się we własnej frustracji. Ile wykorzystujemy procent naszego mózgu? Nie 7 tylko? Sztuka nie daje wytchnienia, wymaga, uczy, rozwija, daje spełnienie, drażni, niepokoi, pozwala wyrażać siebie, świat... co jeszcze? ile jeszcze? jest w ogóle jakieś "ile"?

CMSI coacha


Autor: Małgorzata Krawczak


Kim jest coach? Po co mu mentor? Kiedy potrzebuje superwizji? Co daje interwizja? Coraz bardziej popularne zajęcie, jakim jest coaching, staje się smacznym kąskiem dla laików i karierowiczów. Coaching to nie tylko forma pracy z klientem, to takie swoiste 'never ending story' w doskonaleniu siebie i swoich umiejętności.


Coaching to proces klienta, czyli coachee, podczas którego coach przeprowadza go przez jego sprawę i czuwa nad jego bezpieczeństwem.

Mentoring, a konkretnie mentor, przeprowadza mentee przez jego warsztat, skupiając się na jego umiejętnościach posługiwania się tymi narzędziami, podkreśla jego kompetencje, wskazuje obszary do rozwoju.

Superwizja to swoisty GPS do poruszania się w przestrzeni własnych emocji coacha, które powstały w wyniku prowadzenia warsztatów i coachingów indywidualnych lub grupowych. Superwizor pomaga przyjrzeć się własnemu doświadczeniu coacha w pracy z jego klientem oraz ewentualnym przeszkodom, które utrudniają tę pracę.

Interwizja to świadome przyglądanie się własnej pracy z klientami na forum grupy, bez jakiegokolwiek oceniania zachowań, kompetencji i narzędzi, ze sporą dawki inspiracji oraz własnych spostrzeżeń pozostałych uczestników procesu interwizyjnego.

Po co to wszystko? Tu odpowiedzi mogą być różne. W moim mniemaniu to wszystko jest po to, aby mieć świadomość swojej drogi i tego, dokąd ona może nas zaprowadzić, gdy będziemy szli samotnie lub gdy porwie nas nurt tłumu. Sami w swej samotności, jak i w tłumie, możemy błądzić. I takie błądzenie jest naturalne, jednak bez wyciągania nauki z tego błądzenia, uzależnimy się od frustracji i negatywnego myślenia, odrzucimy odpowiedzialność za siebie i wykształcimy w sobie nadmierne pokłady oczekiwań i pretensji. Życie takiej osoby może przypominać jeden wielki koszmar dla niej samej i jej otoczenia. Coaching, mentoring, superwizja i interwizja, są po to, aby zyskać świadomość wyboru własnej drogi, odpowiedzialności za siebie i rezygnacji z przeciętności.

Ale od początku. Ktoś ma dosyć swej monotonii życiowej lub presji, pod którą żyje, udaje się do coacha. A taki coach zapala światełko i trzyma je i przygląda się temu, co dzięki temu światłu klient (coachee) w sobie znajdzie. Jedynym zajęciem coacha jest właściwe trzymanie tego światła. Tak, jak coach będzie przyświecał, tak coachee będzie w sobie odkrywał własny potencjał i znajdował najlepsze dla siebie rozwiązania. Coaching to proces, w którym coachee zyskuje świadomość siebie i swojej sprawczości w swoim życiu. Coaching uczy pewnej zasady życiowej, którą pięknie ujął w słowach J.W.Goethe „Jeżeli każdy posprząta w swoim ogródku, wtedy świat będzie czysty.” Coach operuje światłem.

Właściwe trzymanie światła wymaga odpowiednich umiejętności. Te umiejętności coach nabywa najpierw ucząc się i zdając akredytację, a następnie podczas coachingów ze swoimi klientami. Światło jest doskonałym narzędziem, ale nawet najlepszym narzędziem trzeba umieć się posługiwać. Szanujący siebie i swoich klientów coach ma swojego mentora i staje się jego mentee. Pod okiem mentora udoskonala swoje umiejętności posługiwania się światłem. Staje się wirtuozem zapalania i trzymania światła dla swoich coachee. Mentor to ktoś, kto dzieli się swoim doświadczeniem i wiedzą i za każdym razem uświadamia swojego mentee, aby kierował się słowami Konfuzjusza, szczególnie ostatnią kwestią: „Powiedz mi – a zapomnę, pokaż mi – a zapamiętam, daj spróbować – a zrozumiem.”

Trzymanie światła, manewrowanie nim tak, aby nie zgasło i nie oślepiało, jest zajęciem bardzo ciekawym, ale też wyczerpującym. Ile razy coach jest świadkiem tego, że jego klient znajduje w sobie takie bogactwa i nic z nimi nie robi, albo nawet nie zauważa w sobie tych bogactw. Coach może odczuwać rezygnację wewnętrzną, wypalenie zawodowe czy frustrację. W jego życie zawodowe wkrada się monotonia i presja, które swój jad wlewają również w życie prywatne. A gdy ktoś ma dosyć monotonii i presji udaje się do coacha. To samo robi coach – w sprawach związanych z jego pracą z klientami idzie na superwizję. Superwizor pracuje z coachem nad rozwijaniem jego własnych zasobów oraz nad regeneracją sił i podsycaniem motywacji. Superwizja to proces doskonalenia kompetencji coacha i wynika z potrzeby wyjaśnienia dylematów coacha  pojawiających się podczas procesów coachingowych z jego klientami. Rola superwizora jest istotna, ponieważ ma on wpływ na kształtowanie właściwych postaw coacha oraz doboru przez niego metod i narzędzi coachingowych. Superwizor to osoba bardziej doświadczona jako coach i mentor; z tego też powodu zapewnia profesjonalne wsparcie, które jest coachowi niezbędne w jego rozwoju zawodowym. Superwizja jest zatem niezbędnym elementem stałego rozwoju coacha, podnoszenia jego kompetencji i wzrostu efektywności jego praktyki coachingowej i zapewnia coachowi konstruktywną ewaluację oraz pomaga zrozumieć jego ewentualne wewnętrzne rozterki związane z prowadzeniem coachingów. Gdyż, jak trafnie ujął James Allen: ”Okoliczności nie tworzą człowieka; ukazują mu obraz jego samego.”

Uściślając, jak coach ma problem związany z relacjami i rozumieniem klienta, udaje się do superwizora. Tu dostaje wsparcie, które zapewnia mu rozwój zawodowy. Jednak coach może mieć też zwykłe trudne sprawy, które są związane z jego życiem prywatnym. Wtedy udaje się do kolegi czy koleżanki po fachu, czyli coacha i wypracowuje własne rozwiązania.

Coachem się nie bywa w godz. od … do … Coachem się jest. A skoro się jest, to znaczy, że samorozwój ma się wpisane we własną biografię. A w tym rozwoju ważna jest regularność, systematyczność i otwartość na drugiego człowieka. Dlatego efektywnie działający coach z radością oddaje się procesowi interwizji, w trakcie którego w towarzystwie innych coachów następuje wzajemna wymiana własnych doświadczeń. Taki swoisty „pchli targ” pełen najróżniejszych ważności i małostek. Interwizja to taka wisienka na torcie – w atmosferze życzliwości, zaufania i pozytywnej energii następuje wymiana doświadczeń. Wymiana wolna od cła i akcyzy, czyli od krytyki i osądu. Proces interwizji to nieopisane uskrzydlanie – a jak powiedziała Coco Chanel: „Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć.”

Każde spotkanie z każdym człowiekiem wprowadza w nasze życie nowe doznania. Aby nie zmarnować pięknych doznań lub bez żalu pozbyć się niemiłych doznań, warto spotykać się ze specjalistami.

 

 


Licencjonowane artykuły dostarcza Artelis.pl.